Zbigniew Piotrowicz blog i serwis internetowy

Życzliwy entuzjasta

Data wysłania postu: 5 lutego 2011 r.

Na moim blogu pojawił się pierwszy wpis polityczny. Przyznam się, że trochę spóźniony, bo spodziewałem się polemik w czasie kampanii wyborczej, ale bardzo symptomatyczny. Otóż tajemniczy entuzjasta samorządu cieszy się, że nie wszedłem do sejmiku.  Jestem już dużym chłopcem i dobrze wiem, że nie muszę się wszystkim podobać. Co więcej, kiedyś już napisałem, że od pewnego momentu w życiu trzeba zdobyć się na odwagę, aby mieć wrogów. I mam ich, choć – jak wynika to z mojego doświadczenia – jest ich znacznie mniej niż przyjaciół. Symptomatyczne jest jednak coś innego: prawdziwa radość z czyjegoś niepowodzenia. Taka cecha, którą zauważam u osób, mających problemy z własną samorealizacją. Rys osobowościowy wygląda mniej więcej tak: mało mi się udaje, właściwie to nic mi się nie udaje. Winni temu są źli ludzie. Źli ludzie to ci, którym czasem się coś udaje. Udaje im się dlatego, że robią to moim kosztem, albo coś chytrze kombinują. A więc im więcej im się nie uda, tym lepiej dla mnie. Bo wtedy będą mieli tak samo jak ja. I dobrze im tak! Hurrraaa! – autentycznie cieszy się życzliwy entuzjasta - I bardzo dobrze, że nie wszedłeś do sejmiku!! To dokładnie ta sama kategoria ludzi, o których opowiada się dowcip w którym jest dwóch właścicieli krów. Jeden ma ich sto, drugi jedną. Ten drugi może też mieć ambicje i starać się zrobić wszystko, aby pracą, zaradnością i czym tam jeszcze dojść do wyników sąsiada i również mieć sto krów. Ale nie! Motywacja jest dokładnie odwrotna. On zrobi wszystko, aby ten pierwszy wkrótce miał tylko jedna krowę! Bo dopiero wtedy jest sprawiedliwie! Niestety słyszałem ten dowcip również w wersjach, które miały opowiadać o naszych polskich cechach. A ja się autentycznie cieszę z cudzych sukcesów i mam tę małą satysfakcję, że anonimowemu (to też typowe) autorowi postu dostarczyłem choć trochę prawdziwej radości. Niech ją ma w tym swoim smętnym świecie pełnym zgryzot i męczącej zawiści.

Niedawno, jeden z lądeckich radnych poprosił mnie, abym dał mu tekst mojej interpelacji z wiosny 2010 roku w sprawie moich starań o kontynuację budowy chodnika w Trzebieszowicach i przeprowadzenie podobnych prac na zakręcie ul. Widok w Lądku. Trzebieszowice udało się włączyć do planów remontowych i kolejne 800 metrów chodnika służy mieszkańcom, z fragmentem chodnika na Widoku na razie nic nie wyszło. Wręczając interpelację panu radnemu zaproponowałem, że w zamian poproszę również o efekty jego publicznej działalności, a mianowicie o kopie donosów na mnie do prokuratury, dodam, z bzdurnymi zarzutami.

- Eeee, ale to było już tak dawno.... - radny próbował zbagatelizować swoją cenną, społeczną aktywność.

- Ale ja jednak poproszę -  nalegałem nieśmiało.

- Do widzenia – mruknął i wyszedł.

A ja czekam.

Właściwie to nie wiem dlaczego wpis na blogu skojarzył mi się z tą sytuacją.

 

Be Sociable, Share!
  • Twitter
  • email
  • StumbleUpon
  • Delicious
  • Google Reader
  • LinkedIn
  • BlinkList
    Wydrukuj ten post Wydrukuj ten post
    Komentarze (1) Trackbaki (0)
    1. Od dawna (czyli od keidy publikuje Pan swoje teksty – najpierw górskie – w sieci) z przyjemnością czytam pańskie pisanie.
      W związku z tym nie mam wyrzutów sumienia, że się tym razem z myślą przewodnią tekstu nie bardzo zgadzam.
      Sądzę, że ujął Pan sprawę Schadenfreude – radości z cudzych niepowodzeń zbyt szablonowo. Teoria doskonale przylegająca do opowieści o krowach (historia ta w odmianie polskiej ukazywała dwu hodowców, co to mieli po jednym życzeniu od Pana Boga – a życzeniem biedaka było, by sąsiadowi wszystkie krowy wyzdychały) może dość poważnie odstawać od innych życiowych sytuacji. Nie neguję oczywiście poglądu, ze brak sukcesów własnych jakoś jest kojony przez podobną miernotę otoczenia.
      Ale kiedy mówimy o działalności politycznej, motywacje mogą być jednak także inne: jeśli uznamy retorykę (pożal się Boże) „debaty publicznej” za rzeczywistą, to mamy przecież do czynienia z sytuacją wojenną. I brak sukcesów oponenta politycznego to niepowodzenia nie bliźniego mego, tylko wroga – jeśli uznamy, ze suma politycznego powodzenia całości sceny balansuje wokół zera (zakładając, że przeciwieństwa się znoszą, choć cóż to za przeciwieństwa…), to wyścig dotyczy tego samego tortu. Moje powodzenie odbiera powodzenie przeciwnikom. Niepowodzenie wroga daje szansę(zaledwie szansę)! powodzenia mojemu obozowi.

      Więc może wpis radosny został dokonany nie przez stetryczałego nieudacznika, a zwolennika czegoś innego?


    Wstaw komentarz

    Brak trackbacków.