Zbigniew Piotrowicz blog i serwis internetowy

Zdjęcie

Data wysłania postu: 1 października 2012 r.

Zdjęcie jest z 1937 roku. Zrobione zostało w Lidzie, w maju. Lida obecnie znajduje się na Białorusi. Dzieci trzymają w rękach pamiątkę przystąpienia do pierwszej komunii. Za plecami osób znajdujących na zdjęciu wznosi się jakaś mało estetyczna skarpa. To  niewielkie wzgórze na którym znajdują się ruiny historycznych murów zamku zbudowanego przez księcia litewskiego Giedymina. Mury są grube, mają po półtora metra grubości, ale mocno zniszczone. Zamek znajdował się ruinie  od 1791 roku, kiedy spłonęło niemal całe miasto. Przedtem oblegany był przez księcia Witolda, Krzyżaków, Tatarów krymskich, wojska moskiewskie, Szwedów. W 1422 roku gościł w nim Władysław Jagiełło, a w 1794 pomiędzy jego murami stoczył bitwę z wojskami rosyjskimi Tadeusz Kościuszko. Po 1920 roku zaczęto zamek odbudowywać. Wyrwy w murach zostały częściowo zastąpione drewnianymi parkanami  (widać je na zdjęciu), a dawny dziedziniec zamkowy służył dzieciakom jako boisko piłkarskie. Gra polegała na ganianiu całą gromadą za skórzaną, sznurowaną piłką z długim wentylem, który trzeba było podwinąć  pod rzemienie. Jak widać zdjęcie to sprawa poważna. Nikt się nie uśmiecha, z wyjątkiem sprytnego żulika, który ewidentnie załapał się do historii przypadkiem. Stoi pod drzewem z lewej strony i oprócz lekko kpiącego uśmiechu trzyma nonszalancko ręce kieszeniach swoich krótkich spodni. Na jego wysokości, drugi od lewej w drugim rzędzie od góry (obok chłopca w ciemnej marynarce) stoi chłopak ostrzyżony według ówczesnej mody na łyso z nieproporcjonalnie długą grzywką. To mój Ojciec. Całej gromadzie patronuje jedyna zdjęciu kobieta, wychowawczyni klasy. – „Bardzo mi się podobała” – powie wiele lat później ojciec, kiedy przywiozę mu tę fotografię wygrzebaną ze szpargałów przy sprzedaży domu.

W Lidzie byliśmy dwa lata temu. Ojciec odwiedził to miasto po raz pierwszy od czasu, gdy wyjechał z niego mając siedemnaście lat. Oczywiście nigdzie nie mogliśmy trafić i wszystko było nie w tym miejscu co trzeba.  Zanim jednak wjechaliśmy na Białoruś, musieliśmy się trochę natrudzić, aby znaleźć biuro podróży, które załatwi nam indywidualne wizy.  Potem były dwugodzinne korowody na granicy. Paszport i wiza to zdecydowanie za mało. Trzeba było wypełnić rozmaite kwestionariusze a  i tak okazywało się, że nie mamy jakiejś innej ważnej „bumagi”. Oczywiście była na to rada. Należało wykupić za kilkadziesiąt dolarów inną „bumagę” i ją znowu wypełnić. Oczywiście w okienku, gdzie sprzedawano „bumagi” nikogo nie było więc trzeba było „żdat’”.  Jak już się miało wszystkie możliwe papiery, to okazywało się, że nie podoba się data ważności przeglądu technicznego samochodu itd.

Zamek Giedymina po latach ma odbudowane mury a na jego dziedzińcu znajduje plac z drewnianymi budami służącymi prawdopodobnie do organizowania jakichś festynów lub jarmarków. Nad zamkiem wznoszą się wieżowce z betonowej płyty. Na wycieczkę wybraliśmy się jednak za późno. W pamięci Ojca pomieszały się wydarzenia, miejsca, osoby i czasy. Ku zdumieniu Ojca, nikt nie mówił po polsku, ulice miały inne nazwy, rzeczka Lidziejka, w której łapał ryby zamieniła się w mały smrodliwy rynsztok z oponami , plastikowymi workami i zardzewiałymi lodówkami. Na rodzinny dom trafiliśmy przypadkiem. Niestety nie mogliśmy wejść na posesję. Furtka była zamknięta, a sąsiadka obok stwierdziła, że nawet nie ma co pukać, bo lokator i tak jest pijany i nic do niego nie dotrze. Kiedy wracaliśmy, zatrzymaliśmy się na kolację w Białymstoku. Ojcu wyraźnie poprawił się nastrój:

- Wiesz – powiedział  – musimy kiedyś pojechać do Lidy, pokażę ci dom w którym mieszkałem. Jest na ulicy Wspólnej. A za domem całe pole truskawek…

Dopiero po jakimś czasie zreflektowałem się, że ten wyjazd wcale nie był spóźniony. Teraz już nikt nie odbierze Ojcu pola truskawek za domem, ulicy Wspólnej, drewnianego ganku z szybkami, kiełbików w Lidziejce i radosnego zmęczenia po piłkarskich gonitwach na historycznym dziedzińcu zamku Giedymina...

Be Sociable, Share!
  • Twitter
  • email
  • StumbleUpon
  • Delicious
  • Google Reader
  • LinkedIn
  • BlinkList
    Wydrukuj ten post Wydrukuj ten post
    Komentarze (3) Trackbaki (0)
    1. pięknie spuentowana opowieść.
      Dziękuję

    2. Zastanawiałem sie czy pisać o słabościach Ojca, ale inspiracją była dla mnie książka „Ojciec.prl” Wojciecha Staszewskiego. Polecam szczerze.
      http://krytycznymokiem.blogspot.com/2012/04/ojciecprl-wojciech-staszewski_10.html

    3. To trudna sytuacja: synowska lojalność i opieka właśnie, polegająca na nieeksponowaniu upływu rodzicielskiego czasu.

      Ale właśnie taka opiekuńczość synowska poruszyła mnie do głębi. I za subtelne ujawnienie rodzinnej intymności PT Autorowi bardzo dziękuję.

      Bo jakoś tak się składa, ze tamte kraje dzieciństwa często przetrwały już tylko w pamięciach ówczesnych dzieci. Pański Ojciec z pamięcią zamkniętą w pętlę jest – paradoksalnie – przez chwilę szczęśliwszy, niż obecni siwowłosi konfrontujący wyblakłe obrazy z inną, skrzeczącą często teraźniejszością.


    Wstaw komentarz

    Brak trackbacków.