Wielka antena mentalna
Pierwszą próbkę tekstów do planowanej książki „Moje PaGóry” wysłałem do zaprzyjaźnionego, poważnego wydawcy z prośbą o rzetelną, krytyczną ocenę.
- Zbychu – usłyszałem – wyślę te teksty do moich recenzentów jako anonimowe i poproszę o taką analizę, jak sobie życzysz. Nie miej mi za złe, jeśli oceny nie będą po twojej myśli.
- Ależ oczywiście – zgodziłem się przekonany, jak pewnie większość autorów, że skoro się napracowałem, to pewnie ktoś to zauważy.
Czekałem na opinie niecierpliwie. W końcu przyszły! Przebiegłem szybko jeden tekst, potem drugi, trzeci… Nie były po mojej myśli. Co prawda recenzje nie były miażdżące, ale zdecydowanie bardziej krytyczne niż bym sobie tego życzył. W pierwszym odruchu - i to chyba też jest charakterystyczne dla większości autorów – obraziłem się. No bo co „oni” mogą wiedzieć? Po prostu nie zrozumieli, nie docenili, nie zauważyli itd…
Przeszło mi po paru tygodniach. A może „oni” mają rację? Wróciłem do listu i jeszcze raz spokojnie przeczytałem wszystkie recenzje. Jasno sobie uświadomiłem, że uległem „efektowi ojcowskiemu”. Jest to pojęcie z psychologii oznaczające uporczywe forsowanie własnego pomysłu ze względu na emocjonalne przywiązanie do niego. Bez dystansu, bez chłodnej racjonalnej oceny. No więc – niestety – mieli rację. Zbiór tekstów, bardziej lub mniej udanych, to nie książka. To ciągle zbiór tekstów. Jeśli nie znajdę wspólnego wątku, sensu dla którego piszę, złapię się w pułapkę, w którą złapało się już wielu autorów przede mną. Stworzę kolejny przykład górskiej prozy narcystycznej polegającej na opowiadaniu znajomym o swoich przewagach. I nic więcej z tego nie będzie wynikało.
W codziennej krzątaninie jakoś nie mogłem się skupić. Zadzwoniłem do Piotrka Kraczkowskiego, szefa obserwatorium na Śnieżce z pytaniem, czy mógłbym na kilka dni zamknąć się na szczycie Góry i spokojnie tam posiedzieć, pomyśleć, popisać..? Mógłbym!
Śnieżka zawsze była dla mnie miejscem szczególnym. Już wtedy, gdy jako kilkulatek oglądałem ją na slajdach ORWO fotografowaną ze Skalnego Stołu i całą w wieczornych fioletach, i wtedy gdy jako młody chłopak wdzierałem się na jej szczyt razem z rodzicami w wichurze i lodowatym deszczu, i wtedy gdy przesiadywałem w Chatce Słonecznej całymi tygodniami chodząc w odwiedziny do innych chatek, i wtedy gdy wprowadzałem na wierzchołek moje kilkuletnie dzieci. Drugiego lub trzeciego dnia dobrowolnej izolacji siedziałem wieczorem w trochę ciasnej kuchence z Jurkiem, wieloletnim pracownikiem stacji, człowiekiem intrygującym. Jednym z obowiązków dyżurnego meteorologa jest udzielanie informacji o warunkach pogodowych dla różnych redaktorek prowadzących lokalne programy radiowe i serwisy informacyjne. Otrzymywały więc podstawowe dane: temperatura, wilgotność, prędkość wiatru, zachmurzenie… Chyba, że trafiły na Jurka. Jurek swoją relację wzbogacał o filozoficzne refleksje, mądrości Wschodu, rozważania o życiu… Jedne redaktorki za ten indywidualny komentarz go uwielbiały, inne nienawidziły. No więc siedzimy sobie z Jurkiem i snujemy podobne rozważania aż w pewnym momencie Jurek mówi do mnie:
- Poczekaj chwilę – i znika gdzieś, po czym wręcza mi pamiątkę ze Śnieżki. Pamiątka składa się z trzech sklejonych z sobą kamieni, przyklejonej na wierzchołku tego kamiennego kopczyka metalową miniaturką obserwatorium i nieproporcjonalnie dużym, choć też miniaturowym złotym orłem zrywającym się do lotu.
- Co to? – pytam trochę głupio, bo widzę co to.
- To antena mentalna – mówi Jurek.
- Antena mentalna? – dziwię się równie głupio.
- Mam taką samą – mówi Jurek – dzięki niej będziemy mogli się połączyć. Mentalnie.
Siedziałem na Górze jeszcze kilka kolejnych dni. Prawdopodobnie cała góra jest Wielką Anteną Mentalną. Przypomniałem sobie sporo wątków, napisałem bodaj sześć rozdziałów i znalazłem pomysł na całą książkę. Był kwiecień 2008 roku. W sierpniu, pięć miesięcy później w tym samym miejscu brałem ślub. Książka wyszła we wrześniu. Co roku, w sierpniu wraz przyjaciólmi wchodzimy na szczyt i łączymy się mentalnie .
PS. Zdjęcie Wielkiej Anteny Mentalnej jest autorstwa Piotra Krzaczkowskiego. Polecam wizytę na autorskiej stronie Piotra www.sniezka.karpacz.pl. Więcej o książce: http://wspinanie.pl/serwis/200812/16moje_pagory_recenzja.php

Sierpień 29th, 2012 - 14:59
A mnie się książka podobała. Uśmiałam się że hej, szczególnie z Rómka – czy dalej prześladuje Go taki pech? Chętnie przeczytałabym jeszcze coś o Pana wyprawach. Może zamknie się Pan znowu na Śnieżce?
Sierpień 30th, 2012 - 07:33
Jeśli sie podobała, to bardzo sie cieszę. Wynika z tego, że po uwagach recenzentów znalazłem na nią dobry pomysł. Siedzę nad drugim, rozszerzonym wydaniem ale idzie mi to bardzo wolno. Może rzeczywiście trzeba by zamknąc się na Śnieżce? Pozdrawiam i dziękuję! Zbyszek
Sierpień 31st, 2012 - 10:26
Dodam jeszcze tylko, że nie zgadzam się z panią recenzent. Właśnie te małe, szare zdjęcia oddają klimat tamtych czasów. To nie album fotograficzny. Pozdrawiam.