Zbigniew Piotrowicz blog i serwis internetowy

Wanda

Data wysłania postu: 24 czerwca 2013 r.

Wanda2Wandę Rutkiewicz znałem słabo i kibicowałem jej na odległość. Właściwie od zawsze, bo kiedy naprawdę zainteresowałem się górami, Ona była u szczytu i to w tym dosłownym znaczeniu tego słowa. Gdy Wanda zdobywała północny filar mitycznego Eigeru, mnie trawiła gorączka wyjazdów do karkonoskich chatek, gdy wchodziła na Everest, podejmowałem pierwsze, zupełnie nierozsądne próby wspinania, gdy stała się ikoną światowego alpinizmu, miałem za sobą najbardziej emocjonujące sezony tatrzańskie. Była dla mnie zjawiskiem z innej planety, zbyt idealna, aby istnieć naprawdę. A potem obejrzałem „Temperaturę wrzenia”, film, który mnie poruszył i ten idealny wizerunek całkowicie zniszczył. Film pokazujący alpinizm od tej drugiej, niepięknej strony: bezwzględną rywalizację, zawiedzione nadzieje, słabość i… porażającą samotność Wandy. Bo wszyscy byli przeciwko niej. Była zbyt kobieca, by jako równorzędny partner być akceptowana przez męską część zespołu, zbyt ambitna i konsekwentna, aby znaleźć zrozumienie wśród wspinaczkowych partnerek. Z tego względu Wanda była także ulubionym obiektem środowiskowych plotek i anegdot. Nie zawsze życzliwych. Teraz, jako osoba, która zebrała trochę życiowego doświadczenia uświadamiam sobie, jak trudno przełamywać stereotypy, jak wiele trzeba mieć odwagi, by mieć wrogów. I jak wiele to może kosztować. Swoim górskim projektom Wanda poświęciła wszystko. Po jakimś czasie już nie umiała być kimś innym, nie umiała wyjść z roli, którą sama dla siebie wymyśliła. A początki były zupełnie przypadkowe. Los sprawił, że ostatniej zimy, w zasypanej śniegiem Samotni w Karkonoszach,  dzieliłem pokój Bogdanem Jankowskim, człowiekiem, który był ojcem chrzestnym Wandy-alpinistki. Zawsze z ogromną przyjemnością słucham opowieści Bogdana i tym razem udało mi się go namówić na wspomnienia, jak to w latach sześćdziesiątych,  jadąc w skałki napotkali przy drodze piękną dziewczynę z zepsutym motocyklem. To była Wanda. cico-184167_244146512271883_100000296097501_985856_1633664_nPrzypadkowa znajomość sprawiła, że krótko potem Wanda zjawiła się wśród skał Gór Sokolich pod Jelenią Górą i zadziwiła wszystkich swymi umiejętnościami. Zawsze zastanawia mnie, jak bardzo przypadek może zdeterminować nasze późniejsze życie. Ten zepsuty motocykl, obecność Bogdana i chwila rozmowy na poboczu sprawiły, że zrobiła pierwszy krok na drodze prowadzącej w swym finale na stoki Kanczedzongi w Nepalu. I znów zadziwiający paradoks. Osobiście poznałem Wandę bardzo późno, właśnie przed wyjazdem na tę ostatnią wyprawę. Oczywiście wcześniej bywałem gdzieś w tłumie osób uczestniczących w rozmaitych spotkaniach, prezentacjach, uroczystościach, ale trudno taki kontakt nazwać znajomością. Aż zdarzył się wyjazd do Istebnej. Jeśli dobrze pamiętam, to była jakaś dodatkowa impreza towarzysząca trzeciej edycji katowickiego festiwalu filmów górskich. Były jakieś sanie, ognisko, góralska muzyka i tańce. Siedzieliśmy obok siebie i rozmawialiśmy. Wanda chyba lubiła to miejsce bo była uśmiechnięta i pełna energii. Mnie też się udzielił ten nastrój do tego stopnia, że  – a jest to naprawdę rzadkość – ruszyłem w tany z Wandą właśnie. Zapamiętałem tamten wieczór bardzo dobrze. Zapamiętałem ciepło jej dłoni…

Kilka miesięcy później umierała w śniegach Kanczendzongi.

Wanda RutkiewiczPiszę te kilka słów, ponieważ pewnie mało kto pamięta, że 23 czerwca minęła kolejna rocznica wejścia pierwszej kobiety na najtrudniejszą górę świata, na K2. To była właśnie Wanda.

 

Be Sociable, Share!
  • Twitter
  • email
  • StumbleUpon
  • Delicious
  • Google Reader
  • LinkedIn
  • BlinkList
    Wydrukuj ten post Wydrukuj ten post
    Komentarze (2) Trackbaki (0)
    1. To musiało być wspaniełe móc poznać tę kobietę, mieć możliwość z nią porozmawiania czy choćby otarcia o ten jej jakże niezwykły świat…

    2. Potwierdzam to co napisała Stasia. Mi przydarzyło się to szczęście że w cztery oczy miałem z nią spotkanie zimą wiele lat temu w Morskim Oku. Siedziałem w schronisku przy stole konsumując zamówioną w barze zupę i słyszę za sobą cudowny aksamitny głos kogo?… Tak to przecież głos Wandy! Miałem wtedy 30 lat i nigdy wcześniej nie zbierałem autografów ale w tym jednym, jedynym momencie nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Odwróciłem się i poprosiłem o autograf. Zrobiła to dla mnie na starej mapie Tatr. „Pozdrowienia z MOKA Wanda R.” Byłem naprawdę szczęśliwy że mogłem ją zobaczyć osobiście. W tym samym dniu spotkałem również Jurka Kukuczkę który zjeżdżał na nartach z kierunku Miedzianego.


    Wstaw komentarz

    Brak trackbacków.