Tamte Bieszczady
Byłem w Bieszczadach. Bardzo krótko, wyrywając kilka godzin ze służbowych obowiązków. Chciałem odszukać jakiś ślad dawnych bieszczadzkich przygód, zobaczyć te same miejsca, przypomnieć sobie młodzieńcze zachwyty i radości. Te sprzed niemal czterdziestu lat. Jeździłem, rozglądałem się i … nic nie mogłem znaleźć. Przed Baligrodem, niegdyś głuchą osadą wśród lasów Chryszczatej stoi dziś tablica za pieniądze z Brukseli, że Baligród wita ale też „Welcom”. W Jabłonkach , gdzie niegdyś upamiętniono Karola Świerczewskiego, ikonę peerelowskiej propagandy, nie ma już nic z wymuszonej podniosłości dawnych czasów. Ba, nie ma nawet nic z nieco późniejszych czasów, kiedy regularnie oblewano pomnik czerwoną farbą, a budynek mauzoleum ostentacyjnie zdegradowano do roli sklepu z pamiątkami. Dziś po malarskich zamachach na pomnik zostały mało widoczne ślady na rozpadającym się granitowym tarasie. Obok znajduje się kiosk z kebabem, a mauzoleum jest… prywatną willą zatopioną wśród dobrze utrzymanej zieleni parkowej i ogrodzonej szczelnym, wysokim murem. Głowa Świerczewskiego, pomalowana szarą olejnicą, patrzy spod przymrużonych powiek, jakby mu się od tej farby wzrok się trochę popsuł.
Schronisko na Połoninie Wetlińskiej, niegdyś zgrabny domek, rozbudowany został o dodatkowe przybudówki i budy przez co stracił cały swój niegdysiejszy urok. Oferuje widoki na blachę falistą i papę. Prowadzi do niego z Wyżniej Przełęczy droga udeptywana przez autobusowe wycieczki… i trzeba kupić bilet na połoninę.
Całe Bieszczady ogarnęła gorączka sadzenia szpalerów tuji. Są wszędzie, przy co drugim domu, w każdej miejscowości. Zalew tej rośliny, występującej zawsze w równiutkim szpalerze, jest przerażający. Prawdopodobnie ich posiadanie ma być świadectwem wysokiego statusu majątkowego, społecznego oraz kultury osobistej. Rozmiary tego estetycznego kataklizmu są takie, że za pięćdziesiąt lat buk i olcha staną się w tych stronach rośliną egzotyczną. Wszędzie będą tuje! W równych szpalerach! Jak na gigantycznym cmentarzu.
Jadę dalej. Cisna. Dawna restauracja „Zacisze” przerobiona na nowoczesny obiekt odpychający aluminiowymi i plastikowymi wykończeniami , za nią kilka kiosków z pamiątkami i bar „Siekierezada” , w których niegdysiejsza, niezbyt piękna, ale mimo to efektowna legenda bieszczadzkich zakapiorów została przerobiona na tandetny folklor. Po drugiej stronie drogi, obok parkingu, gargamelski szałas z frytkami i pamiątkami. Wszędzie kataklizm urbanistyczny i architektoniczny. To, co Bieszczady odróżniało od reszty kraju zostało całkowicie zniszczone. Pełno jest zadbanych domków bez wyrazu. Są takie same, jak w Sopocie, Radomiu i Kutnie. Z obowiązkowym szpalerem tych cholernych tuji oczywiście. Z rozczuleniem patrzyłem na bar w Wetlinie, który choć dziś zamknięty na głucho, przetrwał te czterdzieści lat…
- A więc tamte Bieszczady odeszły bezpowrotnie – myślałem jadąc równiutkim asfaltem i zaglądając jeszcze do Ustrzyk Górnych i Wołosatego. Podkusiło mnie, aby na koniec podjechać do Mucznego. To samo. Ale, gnany instynktem podjechałem jeszcze trochę, do Tarnawy Niżnej. I… zamarłem z zachwytu. Odnalazłem je. Te Bieszczady sprzed lat! Przy dziurawej drodze znajduje się tam, ulokowany w kilku barakach hotelik. Sklep działający pod nazwą kawiarnia proponuje konserwy rybne, piwo, zupy w torebkach i pierniczki.
Pod samotnym świerkiem siedzi dwoje ludzi. Przysiadam się z całym towarzystwem, które udało mi się namówić na wycieczkę i od razu jest kontakt. Po chwili dosiada się sympatyczna dziewczyna, która przed chwila obsługiwała mnie w sklepie. Czas stoi w miejscu, gadamy sobie, nad nami rośnie nieśpiesznie wielki świerk. Po chwili zatrzymuje się samochód i powoli wytacza się z niego człowiek w wytłuszczonym ubranku z wojskowego demobilu. Bardzo chwiejnym krokiem podąża do sklepu-kawiarni. Nabywa piwa. Stoi potem na przystanku chwiejąc się i powoli sącząc piwo z puszki. Nic się nie dzieje. Człowiek z przystanku po dłuższej chwili przerwał kontemplację dziurawej drogi i z trudem poczłapał między zabudowania pobliskich baraków. Wrócił z żółtą reklamówką. Ponownie udał się do sklepu. Tam się poznaliśmy, bo i ja miałem sprawę do załatwienia w sklepie, a mianowicie odniosłem butelkę. Waldek, mój nowy kolega, wrócił na przystanek. Czas znów się zatrzymał. Z żalem wraz całym podróżującym ze mną towarzystwem zaczęliśmy się zbierać. Waldek zareagował. Poprosił o podwiezienie. Kawałek, jakiś kilometr. No to jedziemy próbując jakoś opanować rozsypujące się piwa z reklamówki. Piwa są bowiem na kolację. Waldek mieszka tuż przy ukraińskiej granicy, w drewnianym szałasie bez prądu. Żegnamy się czule z Waldkiem, który koniecznie zaprasza do siebie. Robimy zdjęcia i wycieramy samochód bo jedno piwo Waldkowi pękło. Po obejściu przechadza się łaciaty kot z jednym uchem. Wracamy. Towarzystwo pod świerkiem siedzi nadal. Nie mogę się oprzeć pokusie i namawiam do zatrzymania się. Wszyscy są z tego pomysłu zadowoleni. Serdeczność i życzliwość eksploduje. Na stole pojawiają się kabanosy, oscypki, ciasteczka i wódka, którą można kupić w… Nie, tego nie mogę powiedzieć. Jest jak kiedyś. Wracamy dopiero o zmroku, kiedy chłód zaczynał być dokuczliwy. Kilkaset metrów od naszego biesiadnego stolika na drogę wybiegła niedźwiedzica z trójką małych niedźwiadków. Chyżo przebiegły przez snop światła z samochodowych reflektorów i zniknęły w zielonej gęstwinie…
Prawdziwe Bieszczady istnieją. Szukajcie ich i bądźcie cierpliwi.
Dla zainteresowanych: http://www.bazanadroztokami.pl/kontakt.html

Wrzesień 15th, 2015 - 18:04
Dawniej było inaczej…
Czasem brodzę we wspomnieniach
i zaglądam w tamten świat,
który stoi sobie w miejscu
mimo mijających lat.
Z kolorytu nic nie stracił,
wyszlachetniał pod patyną,
złagodniała ostrość kantów,
każdy dramat dawno minął.
Tak jest zawsze kiedy cofam
tam,do tyłu moje myśli
bo gdy ujrzę to na jawie,
zaraz cały urok pryśnie.
Bo góry teraz dużo mniejsze,
bo drzewa jakoś mniej zielone,
bo kołki w płotach się schyliły
nie wiedzieć w którą świata stronę.
Nawet gdy coś jest piękne,nowe.
i łatwiej zajrzeć w każdy kąt,
bo drogi gładkie jak aksamit,
ja zaraz muszę wrócić stąd.
Do tamtych gór co były wyższe.
Do starych lip w podwórza kącie.
Domu pod dachem krytym gontem…
to jest KAPITAŁ na mym koncie.
(WUKA)