Wanda
Wandę Rutkiewicz znałem słabo i kibicowałem jej na odległość. Właściwie od zawsze, bo kiedy naprawdę zainteresowałem się górami, Ona była u szczytu i to w tym dosłownym znaczeniu tego słowa. Gdy Wanda zdobywała północny filar mitycznego Eigeru, mnie trawiła gorączka wyjazdów do karkonoskich chatek, gdy wchodziła na Everest, podejmowałem pierwsze, zupełnie nierozsądne próby wspinania, gdy stała się ikoną światowego alpinizmu, miałem za sobą najbardziej emocjonujące sezony tatrzańskie. Była dla mnie zjawiskiem z innej planety, zbyt idealna, aby istnieć naprawdę. A potem obejrzałem „Temperaturę wrzenia”, film, który mnie poruszył i ten idealny wizerunek całkowicie zniszczył. Film pokazujący alpinizm od tej drugiej, niepięknej strony: bezwzględną rywalizację, zawiedzione nadzieje, słabość i… porażającą samotność Wandy.

„Temperatura wrzenia” dzisiaj
Jest rok 1975. Organizacja Narodów Zjednoczonych właśnie ogłosiła, że będzie to Międzynarodowy Rok Kobiet. W Polsce Wanda Rutkiewicz, znakomita i ambitna alpinistka kompletuje ekipę na pierwszą czysto kobiecą wyprawę w góry najwyższe, w Karakorum. Ich celem ma być Gasherbrum III (7952) dziewiczy wierzchołek, najwyższy siedmiotysięcznik i piętnasty szczyt świata. Kusząco blisko znajduje się Gasherbrum II (8034), który mógłby być pierwszym ośmiotysięcznikiem zdobytym przez Polaków. Na ten drugi wyprawa jednak nie ma pozwolenia.
