Jeszcze o filmach górskich
Lądecki Festiwal Górski już się skończył, ale pamiętam, że w czasie wspólnej sobotniej zabawy opowiadałem film zrealizowany (nieco przypadkiem) przez Petera Chrzanowskiego, bywalca lądeckich festiwali (mało się w Lądku nie ożenił!), znakomitego narciarza, mieszkańca stanu British Columbia w Kanadzie. Swego czasu Peter kręcił inny materiał i los prawił, że pracujący w sąsiedztwie producent zostawił na kilka dni historyczne stroje. Powstała wówczas krótka opowieść utrzymana w konwencji meksykańskiej telenoweli o szczęśliwym małżeństwie, które żyło gdzieś w górach oddalonych od cywilizacji i uprawiało bulwy.

Peter Chrzanowski
Peter Chrzanowski to człowiek, którego trzeba zobaczyć. Jego niebanalny wizerunek od razu przykuwa uwagę. Jest zapalonym narciarzem, paralotniarzem, filmowcem, ekscentrykiem i podróżnikiem. Poznaliśmy się w Vancouver, gdzie prezentował swój film, a jednocześnie pomagał mi w porozumiewaniu się z jurorami. Mój angielski, jak to się ładnie mówi, „na poziomie komunikatywnym” nie wystarczał, abym jako jeden z członków tego zacnego gremium, mógł wyrazić wszystko, co pomyśli głowa. A Peter, choć mieszkał w Kanadzie prawie całe życie, zachował znajomość polskiego – również „na poziomie komunikatywnym”. Więc dawaliśmy radę i przypadliśmy sobie do gustu.
Drugie nasze spotkanie miało miejsce na festiwalu w Popradzie, gdzie w lokalnych słowackich knajpkach jeszcze bardziej przypadliśmy sobie do gustu. Z tego względu prosto z Popradu wybraliśmy się do Lądka.
