Andrzej Zawada w Lądku
W 1995 roku, w dniu rozpoczęcia pierwszego Przeglądu, dostałem o szóstej rano niespodziewany telefon. Dzwonił zakłopotany pracownik uzdrowiska informując, że czeka na mnie jakiś pan, pierwszy uczestnik imprezy.
— Jaki pan? — burknąłem w telefon, bo pora była stanowczo zbyt wczesna na rozpoczęcie festiwalu.
— Panie, jak się pan nazywa? — usłyszałem w słuchawce pytanie do przybysza — Mówi, że Zawada!
Tak poznałem Andrzeja, człowieka, który był dla mnie legendą, a w następnych latach miał się okazać duszą festiwalu. Był pierwszym gościem jaki dotarł na pierwszy Przegląd.

Co widział czopek pod Diranem?
Zawsze bardzo sobie ceniłem filmy amatorskie nadsyłane na Przegląd. Na wielkich, dętych festiwalach takie filmy nie mogły się pojawić. Zacne grono utytułowanych jurorów z obrzydzeniem odrzucało nieco koślawe produkcje z źle nagranym dźwiękiem, błędami montażowymi, złym światłem, nielogiczną narracją itd., itd. A mnie się takie filmy podobały, bo niosły jakiś buntowniczy powiew świeżości. Czasem zresztą wbrew autorom nieświadomym swego intuicyjnego odkrycia. Zresztą z tym brakiem warsztatu też bym nie przesadzał. Dziś robi się festiwale dla twórców realizujących swoje produkcje wyłącznie przy pomocy komórki i podobno da się to oglądać. Zaletą lądeckiego Przeglądu i jego urokiem były właśnie owe entuzjastyczne produkcje, robione przez znajomych, dla znajomych i dlatego autentyczne, dowcipne, niepoprawne i ujmujące.

Powiew tkliwego nihilizmu
W pogodny, wiosenny weekend miałem szczęście uczestniczyć w wielkim otwarciu sezonu turystycznego w Pasterce. Wielkie otwarcie, czyli Grande Opening, polegało na tym, że do schroniska na końcu świata, pod masywem Szczelińca zjechało trochę przyjaciół i gości i przez trzy dni otwieraliśmy sezon na różne sposoby. Największym odkryciem dla mnie był wieczór z wrocławskim zespołem „Kariera”. Koncert na nieco zbyt ciasnym strychu był mieszanką prowokacji intelektualnej, ekstatycznej energii, tkliwego nihilizmu i konwulsyjnego dancingu. A zagrany w programie i w bisach utwór muzyczny „Poprowadzi nas świnia truflowa przez świat” ma duże szanse na pokoleniowy manifest.

Najdurniejsze filmy górskie
Piotr Pustelnik opracowując typologię twórców filmu górskiego na potrzeby książki „Jak zrobić film górski. Nieporadnik” opisał warsztat prawdziwego fachowca:
Prawdziwego Fachowca poznaje się po tym, że najpierw w bazie pojawia się jego sprzęt i ekipa techniczna. Potem jest długo, długo nic, a na końcu pojawia się pan reżyser i cały filming staff. Ekipa techniczna codziennie stacza heroiczne walki z baterią generatorów, zasilaczy, telefonów, baterii słonecznych, protokołów transmisji i klawiszy od laptopa, które notorycznie odklejają się od klawiatury. Cyjanopan skleja wszystko, łącznie z palcami głównego technika, co powoduje że słowa grube słychać w sąsiedniej dolinie. Jak już podstawowe trudności zostaną przezwyciężone, co zajmuje około dwóch tygodni najlepszej pogody, to do akcji wkracza pan reżyser.

Film górski – co to takiego?
Nadchodzi sezon na festiwale i przeglądy filmów górskich. Czeka nas prawdziwy wysyp imprez w całej Polsce. Rajd można zacząć od czeskich Teplic nad Metują leżących tuż przy polskiej granicy (25-28 sierpnia), następnie pojechać do Srebrnej Góry (2-4 września), przenieść się do Zakopanego (8-11 września) i wylądować w Lądku Zdroju (20-25 września) a po krótkim oddechu wybrać się jeszcze do Krakowa (2-4 grudnia). To tylko jesienią, ale w ciągu roku podobne festiwale odbywają się w Toruniu, Katowicach, Szczyrku, Gliwicach, Warszawie, Bielsku-Białej, Raciborzu, Ustrzykach, Nowej Hucie, Łodzi i paru innych miejscach. Cóż to jest ten film górski, na czym polega socjologiczny fenomen tego zjawiska?
