Dziennik Stasiuka
Zdarzało się wam trafić na książki tak smaczne, tak sugestywne i tak znakomicie napisane, że z przyjemnością czytaliście po kilka razy to samo zdanie, ten sam akapit? Książki, z których najchętniej przepisałoby się niektóre fragmenty, aby mieć je przy sobie? Nie mówię o wielkich dziełach, kanonie europejskiej kultury, które są piękne, bo tak nam powiedzieli nauczyciele i profesorowie. Mam na myśli, te które przy czytaniu sprawiały wrażenie olśnienia: „No tak! To właśnie jest tak, tylko nie tego nie zauważyłem, nie umiałem nazwać!”. Miałem kilka takich przygód z książkami. „Jesień w Pekinie” Borisa Viana, „Konopielka” Edwarda Redlińskiego, „Kuszenie Czesława Pałka” Janusza Głowackiego, „Wielki las” Zbigniewa Nienackiego, „Podróż ludzi księgi” Olgi Tokarczuk i kilka innych. To bardzo subiektywny dobór, ale chętnie się z niego wytłumaczę. Ostatnio miałem szczęście, bo trafiłem na dwie kolejne: „Trociny” Krzysztofa Vargi i „Dziennik pisany później” Andrzeja Stasiuka.
