Siekierezada świąteczna
Z siekierą, to byłem ja. Jurek miał niewielką poręczną piłę spalinową, której używał do prac wysokościowych. Dostaliśmy od leśniczego rejon w dość odległych zakątku Gór Bialskich i na dodatek na bardzo stromym zboczu. Choinki, które mieliśmy wyciąć były ładne, regularne i cieszyły oko, ale robota była sakramencka. Trzeci tydzień grudnia, śniegu, zwłaszcza w lesie, dosłownie po pachy, rześki mróz i my w przemoczonych ubraniach szarpiący się z tymi pięknymi choinkami. Najpierw trzeba było popłynąć w śniegu pod górę, potem wielkimi susami holować drzewko w dół zbocza, zwalając się co parę kroków na twarz, bo pod śniegiem były jakieś wykroty, gałęzie, korzenie i wszystko co może przeszkadzać. W ten sposób lądowało się z choinką przy potoku, który nie zawsze udawało się pokonać suchą nogą. Teraz wystarczyło załadować łup do busa lub na przyczepkę i znów wybrać się w górę zbocza. I tak jakieś dwieście razy, bo na tyle mieliśmy zgodę.

Święta!
Święta Bożego Narodzenia i wieczór wigilijny to dla mnie zawsze były chwile wyjątkowe. Dlatego, że jesteśmy z najbliższymi i tę bliskość celebrujemy, dlatego, że składamy sobie życzenia i jest to chwila autentycznej dobroci, dlatego, że pamiętamy o innych stawiając na stole dodatkowe nakrycie.
