Katastrofa!
Bieszczady to dla mnie miejsce ważne. Po Karkonoszach, drugie góry w których uczyłem się górskiego abecadła. Buszowanie po lasach Chryszczatej, noclegi pod gołym niebem na połoninach, pierwszy baran pieczony na ognisku, autostop na pace ciężarowego ziła, rozbite, drewniane bunkry z lat czterdziestych, fascynacja wolnością i własną młodzieńczą sprawnością. Ten świat był mój. Potem, po dwudziestu latach, odbyłem pierwszą podróż sentymentalną. Trochę się zmieniło, ale było sympatycznie. Tamte Bieszczady jeszcze istniały. Dwa lata temu musiałem już ich szukać, ale mimo wszystko znalazłem („Tamte Bieszczady”). Tym razem byłem świadkiem katastrofy.

Tamte Bieszczady
Byłem w Bieszczadach. Bardzo krótko, wyrywając kilka godzin ze służbowych obowiązków. Chciałem odszukać jakiś ślad dawnych bieszczadzkich przygód, zobaczyć te same miejsca, przypomnieć sobie młodzieńcze zachwyty i radości. Te sprzed niemal czterdziestu lat. Jeździłem, rozglądałem się i … nic nie mogłem znaleźć. Przed Baligrodem, niegdyś głuchą osadą wśród lasów Chryszczatej stoi dziś tablica za pieniądze z Brukseli, że Baligród wita ale też „Welcom”. W Jabłonkach , gdzie niegdyś upamiętniono Karola Świerczewskiego, ikonę peerelowskiej propagandy, nie ma już nic z wymuszonej podniosłości dawnych czasów. Ba, nie ma nawet nic z nieco późniejszych czasów, kiedy regularnie oblewano pomnik czerwoną farbą, a budynek mauzoleum ostentacyjnie zdegradowano do roli sklepu z pamiątkami.

Pociąg do ludzi
Miłym zaskoczeniem był dzisiaj wpis Piotra Panufnika na Facebooku z linkiem do filmu o kolejce bieszczadzkiej i strony fundacji, która tę szczególną osobliwość uratowała. Jeździłem kolejką, jeszcze w latach siedemdziesiątych wiele razy. Za każdym razem przekonywałem się, że jest ona nie tylko środkiem transportu ale też katalizatorem stosunków międzyludzkich. Katalizatorem tak skutecznym, że zaprzyjaźniłem się z częścią mundurowego personelu obsługującego linię.
