Świetlicki
W tej branży dobrze zapowiadać można się do pięćdziesiątki. Marcin Świetlicki, choć dobre zapowiadanie się miał gdzieś, przez ostatnie 20 lat był traktowany jako taki właśnie młody, rokujący i utalentowany artysta. Aż tu nagle ma 50 lat i wydaje tom wierszy wszystkich. Chce czy nie, staje się klasykiem, lekturową zmorą licealistów. W znakomitym wywiadzie, który przeprowadził nim Marcin Sendecki (Przekrój nr 19 z 9 maja) – człowiek z branży, mnóstwo jest znakomitych smaczków.
Świetlicki: Zawsze uważałem, ze ten kościelny język, polski kościelny język, cokolwiek by oznaczał, ma piękną melodię. A potem zaczęto te rzeczy mówione śpiewać. W dodatku, co bardzo jest dla mnie bolesne, jest tak, że wiele pieśni zależnie od parafii jest w zasadzie na inną nutę, ci rozszalali organiści, te księżowskie wokalizy – kompletnie nie wiem, jak ludzie sobie z tym radzą... Sendecki: To się nazywa pluralizm. Świetlicki: Czasami pluralizm jednak boli.
Świetlicki: Właściwie już o sobie nie czytam, bo dowiaduję się o takich sensach i powikłaniach, które by mi nigdy do głowy nie przyszły. Pisanie wierszy to moja naturalna potrzeba, a nagle okazuje się – ktoś pisze – jak to ja nawiązuję do „Dziadów”, trawestuję Słowackiego i poetów senegalskich.
Świetlicki: Obawiam się, że kiedy umrę, na grobie będzie przemawiać Sierakowski z „Krytyki politycznej”. To jedna z najczarniejszych wizji. A być może Jerzy Illg zaraz zrobi jakiś festiwal mojego imienia, bo się nagle okaże, ze byliśmy najlepszymi kolegami. No więc sam rozumiesz (to do Sendeckiego), że wolałbym tego, jak długo się da, uniknąć, dożyć setki i sam sobie urządzić jubileusz z prawdziwymi kolegami.
Miałem przyjemność organizować Marcinowi trzy jego występy w Lądku. Pierwszy za sprawą Artura Burszty, który sprowadził Marcina na spotkanie autorskie. Było tak: Marcin, jako ciekawy człowiek i kontrowersyjny literat siedział w niedziałającej dziś kawiarni Kolorowa a wokół zgromadzeni kuracjusze słuchali jego wierszy. Na spotkaniach w uzdrowiskach zazwyczaj jest tak, że ludzie przychodzą zobaczyć prawdziwego pisarza i nie mają pojęcia co w ogóle napisał. Po autorskiej prezentacji twórczości artysty następuje zazwyczaj część druga czyli można artystę osobiście spytać o jego twórcze inspiracje oraz plany na przyszłość.
— Proszę pana, ja nie czytałem jeszcze żadnej pana książki — zaczęła typowo jedna z kuracjuszek — ale tak słucham i słucham i nie bardzo wiem o czym właściwie pan pisze. O przyrodzie, o miłości, o innych ludziach czy tak ogólnie?
— Ja piszę tak ogólnie proszę pani — odpowiedział Marcin i cierpliwie poddał się następnym pytaniom.
Drugi występ to był duet z Mikołajem Trzaską, znakomitym muzykiem yassowym. W zadymionych (przez Marcina i niesprawny kominek) podziemiach lądeckiego centrum kultury dali szlachetnie minimalistyczny koncert dla bodaj dwudziestu ludzi.
Trzeci raz to był już prawdziwy koncert Świetlików, w latach dziewięćdziesiątych wschodzącej gwiazdy polskiej alternatywy. I tym razem wydarzenie miało bardzo szczególną oprawę. Scena była całkowicie wygaszona. Nieco światła przedostawało się przez zasłoniętą kurtynę. Chłopaki ustawili się przed kurtyną, tak, że widoczne były tylko ich cienie i żar papierosa palonego niezgodnie z przepisami przeciwpożarowymi. Przyjechali dzień przed koncertem i zepsuli spłuczkę w hotelu. Martwili się, czy nie będą z tego jakieś ekstra koszty. Na zmartwienie mieli nabytą w miejscowym sklepie butelkę i sok malinowy. Siedzieliśmy w pustym amfiteatrze i martwiliśmy się razem.
A wiatr owiewał głów naszych owal…

Czerwiec 8th, 2011 - 13:11
Tak właśnie dotykamy pewnej prawidłowości. Artykuł mówiący o wyjątkowym człowieku, jego emocjonalności i umiejętności dzielenia się z nami swoim literackim postrzeganiem świata, (który obserwujemy lecz nie umiemy tego wyraźić) i nikt tego nie komentuje. Większe wrażenie robi na nas kolejna reklama sklepów Biedronki niż mądre słowa. Nie dziwię się, że Świetlicki nie czyta o sobie.
Panie Zbigniewie wiem, że umie pan opisywać realność równie efektownie, proszę o zamieszczanie swoich refleksji z podróży nie tylko górskich ale też miejskich. Czy był pan np. na Podlasiu ? -pozdrawiam HABON
Czerwiec 8th, 2011 - 15:20
Nie byłem na Podlasiu, ale wschodnia Polska wydaje mi się ciekawym obszarem do kulturowej i estetycznej penetracji. Pewnie nie przypadkiem tam właśnie powstała w latach siedemdziesiątych znakomita szkoła reportażu składajaca się z osób współpracująch z białostockimi Kontrastami i pewnie nie przypadkiem Stasiuk mieszkaw okolicach Dukli. Tam jest Babadag.
Dziękuję za miłe słowa i też pozdrawiam.
Zbyszek Piotrowicz
Czerwiec 9th, 2011 - 10:04
MOJE PAGÓRY -przeczytałem bardziej niż odczuwalnie, a gdy skończyłem przypomniało mi się powiedzenie Leopolda Staffa, które wyraża pańską pasję :
-A WIEKSZĄ MI ROZKOSZĄ PODRÓŻ NIŻ PRZYBYCIE !!!
-pozdrawiam