Słowa-wytrychy
Co jakiś czas pojawiają się słowa-wytrychy. Służą jako uniwersalne sposoby otwierania lub uruchamiania różnych przedsięwzięć, są z upodobaniem używane w publicznych debatach, świadczą o nowoczesności wywodu i dają legitymację intelektualisty. Takim słowem jeszcze kilka lat temu było pojęcie transgraniczny używane we wszelkich możliwych odmianach. Projekty były transgraniczne, działania były transgraniczne, wszelkie wnioski o pieniądze europejskie też podkreślały swą transgraniczność, bo to dawało od razu przewagę wśród gremiów oceniających. Potem nadszedł czas innowacyjności. Jak coś nie było innowacyjne to znaczy, że w ogóle się nie liczyło. Innowacyjne było wszystko: technologie, rozwiązania organizacyjne, gospodarka, podejście do tak zwanych kluczowych problemów itd. itd. Wrzucenie słowa-wytrychu do tytułu projektu, wniosku lub aplikacji dawało niemal gwarancję, że zostanie on życzliwie rozpatrzony. Mniej zorientowani nadal brną w tym kierunku, ale nie wiedzą, że czas innowacyjności już minął. Najnowocześniejszym i najmodniejszym słowem jest dzisiaj różnorodność. W różnorodność się inwestuje, różnorodnością się zarządza, różnorodność się wraża. Zaznaczam, że nie mam nic przeciwko firmom, które znakomicie potrafią wyłapać i wykorzystać różne słowa-wytrychy otwierające możliwości organizowania szkoleń, warsztatów, konferencji, publicznych debat i wymiany doświadczeń. Przy tej okazji robi się sporo dobrej roboty i rzeczywiście nieraz otwiera zupełnie nowe obszary aktywności . Ja tylko proszę, miejmy dystans. Nie dawajmy się zwieść nowej, europejskiej nowomowie. Miejmy świadomość, że wytrych bywa nadużywany i nie zawsze służy do otwierania tego, co trzeba.
Byłem niedawno na zajęciach, które mają doprowadzić do opracowania założeń Regionalnej Strategii Zarządzania Różnorodnością na Dolnym Śląsku. Dowiedziałem się, że pojęcie różnorodności odnosi się do takich obszarów życia społecznego jak pochodzenie, orientacja seksualna, kultura, wiek, płeć, rasa, wyznanie i wykształcenie. I od razu sobie skojarzyłem, że już to gdzieś słyszałem. Był bowiem czas, kiedy znakomicie zarządzano różnorodnością w sposób spontaniczny i intuicyjny, bez całego technokratycznego sztafażu, szkoleń i warsztatów w ramach operacyjnych programów europejskich. Ten czas to epoka ruchu hippisowskiego na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Zarządzano różnorodnością w sposób radosny, kolorowy i niebywale twórczy. Widać to (a raczej słychać) po ówczesnej muzyce łaczącej często zupełnie różne kultury, estetyki, konwencje i emocje. Z manifestacyjnie życzliwym nastawieniem dla wszelkiej odmienności. Więc może wyważamy raz już otwarte drzwi?
Na deser najdoskonalszy przykład zarządzania różnorodnością: w muzyce, stroju, ekspresji, prowokacji, instrumentalnej wirtuozerii i czym tam jeszcze: Jimi Hendrix grający w Monterey Wild Thing
http://www.youtube.com/watch?v=dTEza7Y4hUo&feature=fvsr

Wstaw komentarz