Ślad
„Ślad” to tytuł jednego z filmów. Nakręcił go Marcin Latałło, syn Staszka Latałły, filmowca, taternika, który zginął podczas wyprawy na Lhotse w 1974 roku. Marcin zrealizował swój film gdy miał tyle samo lat, co jego ojciec, gdy podejmował swoje najważniejsze życiowe decyzje. Chciał zrozumieć. Zastanawiam, się jaki ślad zostawił po sobie Przegląd. I czy jest to taki ślad, który pozwoli zrozumieć, czym była ta impreza dla ludzi, którzy do Lądka przyjeżdżali. I dla nas wszystkich, zaangażowanych to wydarzenie. Jest tych śladów sporo. Pojawiło się dziesiątki relacji prasowych. Kilka obszernych reportaży nakręciła Telewizja Katowice. Sporo relacji zrealizowała telewizja wrocławska. Powstało kilka prac magisterskich, w tym jedna aż w Atenach. W roku 2000 wydaliśmy książkę pt. „Jak zrobić film górski. Nieporadnik”. Dziś to bibliofilska ciekawostka. Wątek Przeglądu zaczął pojawiać się w kilku innych książkach. Tomek Hreczuch w „Prostowaniu zwojów” barwnie opisuje swój udział w jednej z edycji, a Olga Morawska w swoich wspomnieniach zawartych w książce „Od początku do końca” pisze o Przeglądzie jako stałym punkcie rocznego rozkładu jazdy. Oboje z Piotrem Morawskim zjawiali się w Lądku regularnie, a liczne wyjazdy i zobowiązania Piotra były dopasowywane do kalendarza przeglądowego. Jak wspomina Olga, to właśnie w Lądku powstawały projekty następnych wypraw i w Lądku wykuwała się historia polskiego himalaizmu (przynajmniej w jakiejś części). Olga tak wspomina edycję z 2003 roku:
„W 2003 był duży blok poświęcony zimowej wyprawie na K2, zatem zjechało się wielu himalaistów. I zaczęły się dyskusje, skąd wziąć pieniądze, bo koniecznie trzeba się dołączyć do Simone More, który ogłosił, że jedzie zimą na Shisha Pangma. Wiedzieliśmy, że Simone to ambitny Włoch, który wspinał się z Rosjanami, że nie ma doświadczenia zimowego, ale dobry z niego organizator. Wiedzieliśmy też, że jest skuteczny, a przecież nie można tych polskich zimowych wejść odpuścić. Jaś Szulc powiedział, że wyprawa musi być w składzie minimalnym, bo tak fajniej, jednak przede wszystkim z powodu kosztów. Pieniądze to on może znajdzie, ale maksymalnie dla czterech osób. Do składu weszli Darek, Dżawień, Piotrek i Jaś w roli kierownika”. Tamta wyprawa nie osiągnęła wierzchołka. Ta sama ekipa spotkała się w Lądku rok później. „Pamiętam – pisze Olga – kolejny Lądek Zdrój, ustalanie trasy.” Ta druga wyprawa, mimo wielu przeszkód stała się historycznym wydarzeniem. Piotrek Morawski i Simone Moro dokonali pierwszego zimowego wejścia na Shisha Pangma (8013). Był początek roku 2005 i w ogóle pierwszy zimowy sukces w Himalajach po kilkunastu latach bez wyników. „Ale kolejny Lądek,- z rozczarowaniem zauważa Olga w 2008 - jakiś taki nie mój już, i mąż jakiś taki znany, a ja to przegapiłam jak by to nie brzmiało, ja naprawdę nie zauważyłam tej kariery mojego męża i sławy nigdy wcześniej. Jakoś to wszystko, co robił Piotrek było oczywiste, podobnie jak dla naszych dzieci oczywiste było, ze jakąkolwiek gazetę by otworzyli w domu, to jest tam tata, wujek Pusty albo wujek Hamor. Dla mnie Piotrek był moim Piotrkiem, a nie sławą himalaizmu, a tu nagle jedziemy do Lądka i on mi po drodze mówi, że ja musze zrozumieć, ze to on jest himalaistą, a ja jestem tylko jego żoną…”
Wracając do Tomka Hreczucha, w drugim – jak sam zaznacza, skandalizującym - wydaniu „Prostowania zwojów” tak wspomina jedno z nocnych spotkań:
W środku nocy odbyło się pozaramowe party w kuluarach. Zamówiliśmy dziesięć półlitrówek, niewiele tedy pamiętam, ale widoku Gęgacza wijącego się u stóp Zdeprawowanej Madonny nie dane mi będzie zapomnieć nigdy. Madonna, świeżo po lekcjach tańca brzucha swym wężowym drganiem pępka siała spustoszenie w samczych trzewiach, panowaliśmy jednak nad fizjologią, z wyłączeniem rzecz jasna Gegacza. Wił się i pełzał lubieżnie w upiornych jakichś podrygach zabalsamowanego faraona i liżąc podłogę w miejscach, w których stała jej bosa stopa, przywoływał obrazy żywcem wydarte ze szczytowych produkcji Felliniego… Oczywiście z tymi dziesięcioma półlitrówkami, to literacka fikcja, ale nie ukrywam, alkohol skutecznie katalizował wiele zachowań, zwłaszcza u Gęgacza, znanego warszawskiego wydawcy…
Na Przeglądzie zawiązywały się przyjaźnie, tu miały początek małżeństwa. Widziałem, jak rodzice przyjeżdżają ze swoimi nastoletnimi dziećmi, a później te dzieci, już jako osoby dorosłe, przywożą własne filmy. Wiele filmów powstało specjalnie na festiwal. Gdyby nie lądeckie spotkania, nigdy by ich nie było… Mam wrażenie, że na Przeglądzie wychowało się i wyrosło całe pokolenie. Że wizyty w Lądku były dla wielu ludzi ważnym doświadczeniem, że zostawiło w nich ślad. Płakaliśmy po śmierci przyjaciół, cieszyliśmy się z sukcesów, żartowaliśmy, bawiliśmy się do upadłego, wzruszali, kłócili, zachwycali, kpili i roztrząsali życiowe dylematy…
Dlatego cieszę się, że mogłem w tym uczestniczyć.

Wstaw komentarz