Zbigniew Piotrowicz blog i serwis internetowy

Sałatka z selera

Data wysłania postu: 20 marca 2013 r.

BetlejemkaPo pierwszych kilku latach burzliwych górskich doświadczeń wylądowałem w Betlejemce jako młody instruktor od wspinania. Byłem na etapie wspinania się entuzjastycznego, więc biegałem w góry przy każdej okazji. Nawet gdy się trafiał wolny dzień, to chętnie wychodziłem, a to z jakimś zbłąkanym zespołem, dla paru dodatkowych groszy, a to na dłuższy spacer, a to na jakąś akcję. W ostateczności po zakupy do Zakopanego. Betelejemka była miejscem mitycznym. Dla młodych adeptów wspinania stała się mekką do której należało odbyć pielgrzymkę, aby przejść trudny, czasem bolesny akt taternickiej inicjacji. Dla nieco bardziej doświadczonych wspinaczy, praca w Betlejemce w roli instruktora była potwierdzeniem kwalifikacji i początkiem misji wychowywania kolejnego pokolenia taterników. Na obraz i podobieństwo swoje.

A zaczęło się tak, że pewnego kwietniowego dnia, w większej grupie, podchodziłem do Betlejemki na egzamin kwalifikujący do kursu instruktorskiego. Byli w tej grupce ludzie, którzy naprawdę sporo zrobili w górach. A po przyjściu na miejsce okazało się, że tych, co naprawdę sporo zrobili jest dużo więcej. To nie był dobry znak. Dlatego byłem mile  zaskoczony, gdy okazało się, że kwalifikacje przeszedłem, a autentycznie zdziwiony, gdy okazało się, że kilku z mistrzów wraca do domu, a ja zostaję .

Najbliższe lato miało być stażem, czyli pracą za jakieś symboliczne wynagrodzenie. Mieliśmy nabrać doświadczenia i potwierdzić umiejętności. Tu dygresja. Ulubionym zajęciem po całym dniu wspinania było siedzenie na ławeczce przed budynkiem. Kilka metrów obok przebiega ścieżka, którą wiedzie bardzo uczęszczany szlak z Kuźnic na Halę Gąsienicową. Siedziałem tak kiedyś obok doświadczonego instruktora instruktorów. — Lubię tu siedzieć — zagaił. Siedzieliśmy dalej w milczeniu, bo było oczywiste, że to początek głębszej refleksji. A może jakiejś wskazówki na początku mojej instruktorskiej drogi? — Lubię tu siedzieć i patrzeć na te zgrzane turystki w podkoszulkach. Zauważyłeś — ciągnął instruktor instruktorów — jak im się te cyce kotłują? Jak króliki w worku!

Andrzej_Marczak_i_Jurek_Hirszowski_Podlesice_1975_rWtedy właśnie poznałem Jurka Hirszowskiego. Odróżniał się nieco od towarzystwa mieszkającego w kilkuosobowym instruktorskim pokoiku. Po pierwsze Jurek był stary. Miał wtedy pięćdziesiąt dwa lata, ja – trzydzieści jeden. Człowiek po pięćdziesiątce bardziej kojarzył mi się z ojcem niż kolegą od liny. Po drugie miał inne zwyczaje. Nie opowiadał o swoich górskich przygodach, a raczej przysłuchiwał się z dobrotliwą wyrozumiałością. Po trzecie, zdrowo się odżywiał i nigdzie się nie spieszył. My nie jedliśmy, my wpieprzaliśmy. Połykaliśmy jakąś konserwę lub biegaliśmy do Murowańca na gotowe i mało wyszukane dania. Tymczasem Jurek spokojnie siadał przy stole i ze zniewalającą cierpliwością kroił seler na drobniutkie paseczki, bez pośpiechu parzył herbatę i spokojnie wszystko komponował na stole. Słowo „komponował” nie jest przypadkowe, bo Jurek nie przygotowywał prymitywnego żarcia. Delektował się samym przygotowaniem posiłku i późniejszym jego smakowaniem. Dla mnie było to zdumiewające odkrycie. Pobyt w górach traktowałem trochę jak pobyt na froncie. Bo trzeba zawalczyć, bo drogi czekają, bo ważny jest czas, bo pogoda niepewna, bo jest akcja, bo muszę się szybko zregenerować… Inni zresztą podobnie. A Jurek wynalazł to, co później nazwano slow food. On nie musiał się z nikim ścigać i miał pomyte miseczki. Po latach odkryłem, że do tego się po prostu dorasta. Najbardziej jednak zdumiewającym faktem z życia Jurka było dla mnie odkrycie, że był zawodowym wojskowym w stopniu pułkownika, specjalistą od ciężkiego sprzętu bojowego. Jeszcze świeżo w pamięci miałem swoją przymusową służbę w zmechu (Wyższa Szkoła Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu) i jakoś nie mogłem pozbyć się stereotypu zawodowego peerelowskiego oficera: bezrefleksyjnego służbisty, egzekwującego z powagą najbardziej bzdurne wymagania regulaminu. Trepa po prostu. A Jurek był całkowitym zaprzeczeniem tego wizerunku. Był życzliwym, koleżeńskim, jowialnym i sympatyczny kolegą, który kroił swojego selera przez pół godziny, potem starannie mył i ćwiartował pomidory, dodawał krążki cebuli i odrobinę czosnku, układał w czyściutkiej miseczce, wyciągał oliwę i niespiesznie doprawiał. Na koniec z nieśmiałym uśmiechem zapraszał do wspólnego posiłku. Po kilku tygodniach wpieprzania konserw, makaronu i kisielu to był wstrząs. Wstrząs estetyczny, kulinarny i egzystencjalny. Mieszkaliśmy razem w jednym pokoju przez trzy tygodnie. Znajomość z Jurkiem sprawiła, że zupełnie inaczej zacząłem spostrzegać swoje relacje z górami. To nie powinno być miejsce, gdzie gorączkowo usiłuję udowodnić, że daję sobie radę. Bo jeśli czuję, że jestem u siebie, to ja ustalam reguły. Kroję sałatkę z selera, a góry czekają na swoją kolej. Pokroję, to pójdę.

Mięguszowiecki wschodnia ścianaNigdy więcej Jurka nie spotkałem. Trzy lata później, we wrześniu 1992 roku, Jurek wyszedł na wspinanie z trojgiem swoich kursantów na wschodnią ścianę Mięguszowieckiego (2438). Po południu zepsuła się pogoda. Załamanie było głębokie, temperatura spadła poniżej zera i spadł śnieg. Wieczorem zespół nie zszedł ze ściany. Następnego dnia rozpoczęto poszukiwania. W fatalnej pogodzie nie były one łatwe i trwały kilka dni. Dopiero trzy dni później znaleziono w ścianie ciało kursantki, a kolejnego dnia, pod ścianą, zwłoki Jurka i dwojga jego podopiecznych. Wypadek był szokujący. Jurek miał ogromne doświadczenie, wspinał się kilkadziesiąt lat, nauczył taternictwa dziesiątki osób, był przykładem rozwagi i odpowiedzialności. Nigdy nie dowiemy się, co się wówczas stało.

Wspominam tę historię i Jurka dlatego, że dzięki tamtej zupełnie błahej sytuacji uświadomiłem sobie, że to góry są dla mnie, a nie ja dla nich. Kto wie, może to banalne odkrycie ocaliło mnie przed kilkoma błędami? Dziękuję...!

PS. Jurka poznałem w 1989 roku. Zdjęcie jest dużo wcześniejsze, z 1975. Jurek jest po prawej, z lewej Andrzej Marczak.

Be Sociable, Share!
  • Twitter
  • email
  • StumbleUpon
  • Delicious
  • Google Reader
  • LinkedIn
  • BlinkList
    Wydrukuj ten post Wydrukuj ten post
    Komentarze (0) Trackbaki (0)

    Brak komentarzy.


    Wstaw komentarz

    Brak trackbacków.