Zbigniew Piotrowicz blog i serwis internetowy

Przepis na festiwal w „Taterniku”

Data wysłania postu: 19 listopada 2012 r.

„Nowy talent?” – tak zatytułował 11 lat temu wywiad z Adamem Bieleckim ówczesny redaktor naczelny „Taternika”, Zbigniew Piotrowicz. Siedemnastoletni Adaś miał już na koncie Mont Blanc, Monte Rosę, Matterhorn, Chan Tengri, próbę na Piku Lenina, planował wyjazd na Pik Pobiedy i Cho Oyu. Zbyszkowi opowiadał też o wspinaniu w Tatrach. Proroctwo Zbyszka spełniło się... — pisze Renata Wcisło, obecna naczelna "Taternika" we wstępniaku na najnowszego numeru 3/2012. A poniżej zamieszczam relację z ostatniego Przeglądu przygotowaną na zamówienie naczelnej. Oczywiście z Adamem Bieleckim w roli głównej.

 

Od kilku lat widoczna była zadyszka imprezy. Trzymanie się jednej konwencji, sprawdzonej i akceptowanej przez lata, po jakimś czasie przestaje bawić i intrygować. W ubiegłym roku po raz kolejny zmienił się organizator Przeglądu i chcąc wypaść jak najlepiej, zafundował publiczności kilka równoległych ścieżek programowych. Atrakcji było tak wiele, że niektórzy widzowie, nie mogąc się zdecydować, w ogóle nie kupili biletów.

W najnowszej edycji ekipa organizacyjna nie dała się ponieść ponownej pokusie pokazania wszystkich swoich pomysłów i możliwości. Poprawiono to, co było dobre, zrezygnowano z niepotrzebnego nadmiaru. I zrobił się zupełnie zgrabny, kameralny i dobry jakościowo festiwal. A co było dobre? Choćby przekierowanie ciężaru programowego na spotkania z ludźmi. Kilkanaście lat temu główną atrakcją były filmy – trudno dostępne, rzadko oglądane, niezbyt liczne. Dziś tej bariery już nie ma. Internet pozwala wszystko zobaczyć w domu. A spotkania z ludźmi są niepowtarzalne, mają nieprzewidywalny scenariusz i pozwalają czynnie uczestniczyć w zdarzeniu. Na ciekawym spotkaniu film staje się jedynie pretekstem i dodatkiem. Drugim elementem jest wątek dziecięcy – chyba do tej pory niedoceniany przez wielu organizatorów. Ale jeśli spojrzymy na historię polskich festiwali i przeglądów filmów górskich to zauważymy, że ich „wysyp” rozpoczął się po 1995 roku. Uczestnicy tamtych edycji byli wówczas studentami, a teraz w przeważającej większości to trzydziestoparolatkowie, którzy mają kilkuletnie dzieciaki. I chętnie podzielą się ze swoim potomstwem górską pasją. Lądecki przegląd to jedyny w Polsce festiwal, na którym organizatorzy zapewniają przedszkole dla dzieci, osobny repertuar dla nich i kilka dodatkowych atrakcji. Mówiąc inaczej – organizatorzy dali szansę na przyjazd z dziećmi i zauważyli tę liczną grupę widzów.

Trzecią zaletą ostatniej edycji była jedna czytelna linia programowa z zasadą: każdy film prezentowany jest dwa razy. To rozwiązanie pozwalało na spokojne uczestnictwo we wszystkich seansach, które były dla widza interesujące, bez niepotrzebnego miotania się pomiędzy obiektami i konieczności dokonywania trudnych wyborów repertuarowych.

I jeszcze jedna cecha, która w tej edycji była bardzo wyraźna – szacunek dla archiwaliów. Nie trzeba szczególnej przenikliwości, aby sobie uświadomić, że filmy realizowane trzydzieści, czterdzieści czy pięćdziesiąt lat temu są dla współczesnej publiczności prawdziwymi wykopaliskami. Umiejętne ich zaprezentowanie to sztuka niełatwa. A odkrycie tych znakomitych dzieł dla nowego pokolenia to wręcz karkołomna misja. I ta misja się udała. Udał się zresztą cały festiwal, być może właśnie dzięki wypunktowanemu powyżej przepisowi.

A teraz o konkretach i wrażeniach. Festiwal miał jedną niekwestionowaną gwiazdę – Adama Bieleckiego. Prezentował relacje z ubiegłorocznego, jesiennego wejścia na Makalu i prawdziwego hitu ostatniej zimy – pierwszego zimowego wejścia na Gasherbrum I. Zwłaszcza to drugie spotkanie, z krótkim wstępem Krzysztofa Wielickiego, w sali przepełnionej niezgodnie z przepisami przeciwpożarowymi, było wydarzeniem nawiązującym do najlepszych lat Przeglądu. Przy pełnych salach o swojej drodze w góry opowiadała Cecilia Buil – gość specjalny z Hiszpanii, znakomita alpinistka i sympatyczna dziewczyna zachwycona atmosferą festiwalu. Najtrudniejsze ściany skalne i… trudy rekonwalescencji po niebezpiecznym wypadku były tematem spotkania z jednym z najzdolniejszych polskich wspinaczy – Adamem Pustelnikiem, a moderatorem zgodził się zostać jego ojciec, Piotr Pustelnik. Mogliśmy posłuchać też Oli Dzik, Marka Arcimowicza, Michała Kochańczyka, Piotra Hercoga i wielu innych gości.

Edycja tegoroczna miała znakomity repertuar filmowy. Dość powiedzieć, że pięć dni przed rozpoczęciem imprezy miał miejsce premierowy pokaz filmów z Reel Rock Film Tour w Boulder (Kolorado, USA), a już tydzień później mogliśmy oglądać je w Lądku, jako pierwsi w Europie! Zaskakująco dużo dobrych filmów nadeszło do Lądka od polskich producentów. Było więc co oglądać i w czym wybierać. Uwagę jurorów i publiczności zwróciły „Art of Freedom” Marka Kłosowicza i Wojciecha Słoty – dokument o latach najbardziej spektakularnych polskich wyczynów w górach najwyższych i czasach, kiedy to my wyznaczaliśmy kierunki i standardy w światowym himalaizmie, „Cisza” Sławomira Pstronga – komercyjna produkcja komercyjnej telewizji zaskakująca rzetelnością i rezygnacją z epatowania widza tanimi efektami, prostackimi refleksjami i jednoznacznymi ocenami. Autorowi udało się w fabularnej formie odtworzyć wydarzenia związane z tragiczną zimową wycieczką młodzieży jednego z tyskich liceów w Tatry. Autor jest bardzo wstrzemięźliwy w osądzaniu wszystkich bohaterów tamtych wydarzeń i to ratuje film.

Cały czas płakaliśmy — powiedzieli mi znajomi po wyjściu z seansu — Poruszająca, dobrze zrobiona fabuła.

„Vertical Sailing Greenland” Seana Villanueva to z kolei bezpretensjonalna opowieść o wspinaniu w modnych ostatnio fiordach Grenlandii. Troje entuzjastów z Belgii ciągnie w wielkie ściany nie tylko wory ze szpejem, ale także nieporęczne instrumenty muzyczne, aby przygrywać sobie w czasie biwaków i niepogody. Robią kilka dużych dróg i niespecjalnie się tym ekscytują. Jakże inny jest to klimat niż ten, który mogliśmy oglądać w relacji z przejścia „Golden Lunacy”. I na koniec „Deklaracja nieśmiertelności” Marcina Koszałki – bardzo osobisty rachunek z samym sobą Piotra Korczaka, znakomitego i niezwykle ambitnego wspinacza, który ma świadomość, że szczyt możliwości ma już za sobą (w czasie redagowania tego tekstu otrzymałem informację, że film ten zdobył Grand Prix w Popradzie). Cieszę się bardzo, że udało na nowo wprowadzić do publicznej świadomości „Temperaturę wrzenia” Andrzeja Zajączkowskiego. Dzięki zabiegom organizatorów festiwalu film został w końcu przeniesiony na nośnik elektroniczny i być może będzie nawet dostępny w sprzedaży. A jest to film o dużym sukcesie i jego kosztach, będący historycznym zapisem innych czasów.

Nie wiem czy ktokolwiek będzie chciał oglądać takie stare historie — martwiła się Anka Czerwińska przed prezentacją. — Kogo to dziś interesuje?!

Zainteresowanie było ogromne i kilkaset stłoczonych osób z uwagą słuchało Anki, kiedy komentowała tamte czasy, dodając od siebie sporo ciekawych, nieznanych i pikantnych szczegółów. Tryptyk Jerzego Surdela ( „Dwóch”, „Odwrót” i „Akcja”) jest klasykiem, który bywa często przypominany festiwalowej publiczności, ale prezentacja z osobistym udziałem autora jest już zjawiskiem wyjątkowym. A taka miała miejsce w Lądku i szkoda, że nastąpiła dopiero w niedzielę, po trzeciej meczącej nocy z zestawem imprez towarzyszących.

A noce w Lądku były wyjątkowe! Znane z radiowej „Trójki” trio „Cuba de Zoo” porwało publiczność w piątek, znakomity „BaBu Król”, gwiazda tegorocznej edycji „Męskiego grania” o mało nie doprowadził do zarwania podłogi w „base campie”, wielkim namiocie na dwieście osób, kabaret „Limo” dosłownie rozerwał ludzi, którzy w konwulsjach ekstatycznego śmiechu z trudem byli w stanie opuścić salę oraz bitwa na papierowe śnieżki dowodzona przez profesora nauk medycznych i cudowne dziecko filmu górskiego i Świętego Mikołaja w jednej osobie – Tomasza Banasiewicza – sprawiły, że ratunku i wytchnienia trzeba było szukać w wielkiej balii z gorącą wodą umieszczoną tyłach base campu. Ratunek nie był skuteczny w przypadku jednego z bardziej znanych wydawców literatury górskiej, który wykonał spektakularny taniec z przeglądową krową. Wydawca kilka lat temu przeszedł do literatury górskiej jako wykonawca równie skomplikowanych figur, ale tym razem można było zauważyć, że bardzo się rozwinął.

Przegląd w Lądku wraca na wysoką pozycję w naszym rodzimym festiwalowym światku. Sprzyjały temu jasne reguły, dobry repertuar, sprawna organizacja, klimatyczne miejsce, mnóstwo znajomych i kultowe kuluary. Filmy z Lądka będzie można zobaczyć w wielu miastach Polski – o czym informował mnie Maciej Sokołowski, organizator, ale nie sądzę, aby udało się powtórzyć szczególny klimat tego jedynego miejsca. Dlatego warto do Lądka przyjechać za rok.

Nagrody i wyróżnienia:

Grand Prix XVII Przeglądu Filmów Górskich im. Andrzeja Zawady dla filmu: „Art of  Freedom” w reżyserii Marka KłosowiczaWojciecha Słoty. Nagroda im. Andrzeja Zawady dla najlepszego filmu polskiego dla filmu: „Cisza” w reżyserii Sławomira Pstronga. Nagrodę w kategorii „Góry nieznane” otrzymał film „Vertical Sailing Greenland” w reżyserii Seana Villanueva. W tej samej kategorii wyróżnienie otrzymał film: „Moonflower” w reżyserii Alastaira Lee. Nagrodę w kategorii „Kultura, człowiek, ekologia” otrzymał film „Deklaracja nieśmiertelności” w reżyserii Marcina Koszałki. W tej samej kategorii wyróżnienie otrzymał film „W skale” w reżyserii Macieja Stoczewskiego. Ponadto Jury postanowiło przyznać nagrodę specjalną dla filmu: „Echoes – Outside Is Hot and Sticky” w reżyserii Wojciecha KozakiewiczaŁukasza Warzechy.

Publiczność w głosowaniu wybrała najlepsze filmy górskie: Vertical Sailing Greenland" – 149 głosów, Cisza – 54 głosy, Deklaracja nieśmiertelności – 52 głosy, Tales of the Tatra Mountain Peaks – 49 głosów.

Be Sociable, Share!
  • Twitter
  • email
  • StumbleUpon
  • Delicious
  • Google Reader
  • LinkedIn
  • BlinkList
    Wydrukuj ten post Wydrukuj ten post
    Komentarze (0) Trackbaki (0)

    Brak komentarzy.


    Wstaw komentarz

    Brak trackbacków.