Zbigniew Piotrowicz blog i serwis internetowy

Przegląd nieoficjalny

Data wysłania postu: 5 września 2012 r.

Za dwa tygodnie startuje kolejna edycja Przeglądu Filmów Górskich im. Andrzeja Zawady w Lądku Zdroju. Jak każda impreza gromadząca ludzi kreatywnych i poszukujących esencji życia, ma swoją część oficjalną, tę zapisaną w programie i oficjalnych kronikach oraz tę drugą, dalece nieoficjalną, często o wiele bardziej atrakcyjną i ekscytującą. To druga strona Przeglądu zbudowała jego legendę i sprawiła, że przyjazd do Lądka stał się czymś więcej niż tylko kolejnym, dętym festiwalem.

Nie pamiętam, która to była edycja, ale przygotowyałem kolejne wspólne spotkanie w chacie góralskiej w ośrodku GeoVita, na peryferiach miasteczka. Hałas nikogo nie niepokoił, miejsca dużo, dach nad głową, bar, toalety, ognisko czyli wszystko co potrzebne aby zrobić party na pięćset osób. Nie chciałem jednak powtarzać schematu z roku poprzedniego i poszukiwałem jakiegoś oryginalnego pomysłu na wieczór. Wymyśliłem, że alkohol będzie serwowany w sposób niekonwencjonalny, mianowicie przez bernardyny. Psy bernardyny. Miało to podkreślić element górski podczas imprezy i zaznaczyć niezwykłą rolę tych pożytecznych zwierząt, które niosły pomoc człowiekowi w potrzebie. W tym celu zleciłem wykonanie czterech dwulitrowych drewnianych beczułek z kurkiem i odpowiednim paskiem na szyję zwierzaka. Znalazłem też ludzi, którzy mieli psy gotowe podjąć się trudnej roli ratowników.  Nie było czasu na próbę generalną. W dniu imprezy tłum zaczął wypełniać chatę i cały czas napierał. U zwierzaków zauważyłem niepokój, który zinterpretowałem jako zwykłą tremę przed głównym występem – jak by nie było – w roli gwiazd wieczoru. Kiedy nadszedł czas aby zaopatrzyć psy w beczki pełne koniaku, cały scenariusz niestety się załamał. Pierwszy zwierz w ogóle odmówił współpracy i za nic nie chciał uczestniczyć w działaniach ratunkowych, drugi również nie zrozumiał szlachetnej misji  i od razu uciekł w okoliczne lasy. Z całą zawartością. Trzeci co prawda przechadzał się z beczką wśród ludzi, ale kiedy znaleźli się śmiałkowie, którzy zamanifestowali potrzebę ratunku przyklękając przy zwierzaku i sięgając do beczułki, warczał groźnie, odsłaniając czerwone dziąsła i imponujące kły. Czwarty zdezorientowany całą sytuacją skakał na ludzi…

W tym samym miejscu kilka lat później siedzieliśmy przy wielkim ognisku. Grono było zacne, wieczór późny, a wszyscy czuli, że coś powinno się wydarzyć.

- Założę się, że nie potraficie chodzić po rozżarzonych węgłach – rzuciłem zaczepnie.

- Ja nie potrafię? – oburzył się Artur (Hajzer) – No to zobaczmy kto nie potrafi!

Szybko udało się uformować cztero- , może pięciometrową ścieżkę z rozpalonych węgli. Kilku śmiałków zdjęło buty i z przyjemnością chłodziło stopy w wieczornej rosie. Jako gospodarz i pomysłodawca chciałem być pierwszy, ale Artur mnie uprzedził. Wyrwał się grupki desperatów i truchtem pokonał ognisty szlak. Potem ja, potem kilku następnych entuzjastów eksperymentów. Potem znowu Artur, potem znowu ja a potem już nikt nie liczył.  Nigdy nie sądziłem, że chodzenie po ogniu jest takie proste…

Nieoficjalne imprezy przeszły nawet do literatury. Tomek Hreczuch w drugim – jak sam zaznacza, skandalizującym - wydaniu „Prostowania zwojów”  tak wspomina jedno z nocnych spotkań:

W środku nocy odbyło się pozaramowe party w kuluarach. Zamówiliśmy dziesięć półlitrówek, niewiele tedy pamiętam, ale widoku Gęgacza wijącego się u stóp Zdeprawowanej Madonny nie dane mi będzie zapomnieć nigdy.  Madonna, świeżo po lekcjach tańca brzucha swym wężowym drganiem pępka siała spustoszenie w samczych trzewiach, panowaliśmy jednak nad fizjologią, z wyłączeniem rzecz jasna Gegacza. Wił się i pełzał lubieżnie w upiornych jakichś podrygach zabalsamowanego faraona i liżąc podłogę w miejscach, w których stała jej bosa stopa, przywoływał obrazy żywcem wydarte ze szczytowych produkcji Felliniego… Oczywiście z tymi dziesięcioma półlitrówkami, to literacka fikcja, ale nie ukrywam, alkohol skutecznie katalizował wiele zachowań, zwłaszcza u Gęgacza, szanowanego warszawskiego wydawcy…

Na koniec jeszcze jedno wspomnienie. Przez kilka lat zapraszałem do Lądka  firmę od skoków na bundgy. Pierwszy raz to był kolega z Czech, którego poznałem na festiwalu w Teplicach. Nie będę opisywał wszystkich karkołomnych czynności, aby przez granice przepchnąć wielki trzydziestometrowy dźwig, ale w końcu się udało. Na parkingu, gdzie ustawiliśmy maszynę, natychmiast zgromadził się spory tłumek. Zjawił się także patrol policji.

- Może chce pan skoczyć? – spytałem uprzejmie policjanta z zainteresowaniem przyglądającego się ludziom rzucającym się w czeluść z niewielkiej platformy.

- Panie, nie mogę, na służbie jestem – odpowiedział poprawiając służbową czapkę.

- No to co że na służbie – nie dawałem za wygraną.

- Nie wypada na służbie zesrać się w służbowe spodnie… - wyjaśnił przekonywująco.

Skoki stały się ulubionym punktem programu przez następne lata. A dźwig był coraz większy i większy. Ostatni raz miał aż sześćdziesiąt metrów. To jest wysokość, kiedy lecąc ma się czas pomyśleć o tym, że się leci. Nie chciałem jednak powtarzać pomysłu i zaproponowałem, aby amatorzy skoków ubrali się niekonwencjonalnie. Skakano w śpiworze, z walizką,  w różnych innych przebraniach i dziwacznymi akcesoriami. Sensacją dnia był jednak skok panny młodej. Lidka, ówczesna szefowa jednego z poważnych portali internetowych zajmujących się filmem, zjawiła się z białą suknią z własnego ślubu oraz odpowiednią do okazji wiązanką kwiatów. Problem polegał na tym, że ślub był nieco wcześniej i w międzyczasie suknia stała trochę przyciasna. Nie przejmując się nie do końca zapiętym zamkiem błyskawicznym na plecach wjechał dzielnie na górę i skoczyła. Dopóki leciała w dół, wszystko było w porządku. Bungy ma jednak tę cechę, że się rozciąga i skoczek po zbliżeniu się do ziemi, wyskakuje jak z katapulty ponownie do góry. Lidka wisiała uwiązana za nogi. Szarpnięcie do góry sprawiło, że została gwałtownie pozbawiona sukni. Wśród publiczności i reporterów zapanowało niezwykłe ożywienie, a suknia majestatycznie szybowała nad kopułą zakładu przyrodoleczniczego „Wojciech”.

Warto przyjeżdżać do Lądka…

Więcej o festiwalu znajdziecie na www.przeglad.ladek.pl

 

 

Be Sociable, Share!
  • Twitter
  • email
  • StumbleUpon
  • Delicious
  • Google Reader
  • LinkedIn
  • BlinkList
    Wydrukuj ten post Wydrukuj ten post
    Komentarze (0) Trackbaki (0)

    Brak komentarzy.


    Wstaw komentarz

    Brak trackbacków.