Powiew tkliwego nihilizmu
W pogodny, wiosenny weekend miałem szczęście uczestniczyć w wielkim otwarciu sezonu turystycznego w Pasterce. Wielkie otwarcie, czyli Grande Opening, polegało na tym, że do schroniska na końcu świata, pod masywem Szczelińca zjechało trochę przyjaciół i gości i przez trzy dni otwieraliśmy sezon na różne sposoby. Największym odkryciem dla mnie był wieczór z wrocławskim zespołem „Kariera”. Koncert na nieco zbyt ciasnym strychu był mieszanką prowokacji intelektualnej, ekstatycznej energii, tkliwego nihilizmu i konwulsyjnego dancingu. A zagrany w programie i w bisach utwór muzyczny „Poprowadzi nas świnia truflowa przez świat” ma duże szanse na pokoleniowy manifest.
Piszę o tym dlatego, ze „Kariera” wystąpi również w tej edycji Przeglądu i dołączy do zacnego grona wykonawców, którzy na tej imprezie pojawiali się w latach poprzednich. Gdyby zebrać ich razem, byłby to najlepszy festiwal muzyczny w Polsce. Tadeusz Nalepa z zespołem, w którym grał jego syn Piotr (ten chłopczyk ze słynnej okładki „Blues”) i zjawiskowa Grażyna Dramowicz, z początku był przekonany, że to jakaś obciachowa uzdrowiskowa impreza. Po kilkunastu minutach zorientował się, że ma przed sobą znakomitą, rozumiejącą go, czującą bluesa publiczność. Dał jeden z najlepszych koncertów, jakie w życiu słyszałem. Dzień wcześniej na tej samej scenie pojawił się nieznany wówczas nikomu zespół El Dupa z Kazikiem Staszewskim. Był to drugi koncert w historii zespołu (poprzedni i inauguracyjny miał miejsce w zakopiańskim „Pstrągu”). Chyba im się podobało, bo wspomnieli o Lądku na okładce wydanej później płyty. O mało wówczas nie straciłem roboty, bo na koncert wybrał się ówczesny burmistrz, w przeszłości pedagog. Zespół nie tylko niepedagogicznie pił piwo na scenie, ale zagrał słynne „220 volt” co, jak dobrze wiedzą zorientowani, prowokacją estetyczną jest. Miałem tę możliwość, że mogłem jednoosobowo decydować kogo zapraszam, więc zapraszałem tych, których z upodobaniem słuchałem. DAAB, dawno nie koncertujący, pozbierał się po całej Polsce i rozkołysał całą, mocno przeładowaną salę, Lech Janerka zawsze uciekający od wszelkich przejawów mizdrzenia się do publiczności i stosowania jakichkolwiek chwytów estradowych, po prostu stanął na scenie z zielonych bojówkach, czarnym t-shircie i zaaaaaagrał! A ja nie mogłem oderwać oczu od prześlicznej wiolonczelistki czyli pani Janerkowej. Bardzo nerwowo zaczął się koncert połączonych sił rodziny Trebunie-Tutki i Kinior Future Sound. Problem był w tym, że w momencie rozpoczęcia koncertu w Lądku, cała rodzina Trebuniów była jeszcze na scenie opolskiego Amfiteatru, gdzie dawali jakiś spóźniony koncert. Koncert opóźnił się nie z ich winy, ale z powodu późniejszego przybycia Jakiejś Bardzo Ważnej Delegacji. Kiniorski już grał, a Trebunie w strojach scenicznych wsiadali właśnie do specjalnie podstawionego busa i pędzili do Lądka. Przyjechali właściwie pod koniec koncertu. Wpadli na sceną i od razu włączyli się w transowe improwizacje Kiniora przemycając góralską synkopę. Ujęli mnie wtedy bardzo, bo po upływie zakontraktowanego czasu koncertu stwierdzili, że nie po to jechali taki kawał, aby pograć piętnaście minut. Koncert trwał dwie i pół godziny, przeplatany coverami np. „Jestem z miasta” i demonicznymi dźwiękami produkowanymi przez zespół Kiniora. Grali na Przeglądzie De Press, Raz Dwa Trzy, Voo Voo, Edyta Bartosiewicz, Wolna Grupa Bukowina, Żywiołak, Hey, Sistars (właśnie po odebraniu bodaj sześciu „Fryderyków”) i wiele innych. Warto przy tej okazji wspomnieć o koncertach organizowanych przy okazji pokazów filmowych na Śnieżce. Zupełnie wyjątkowy koncert dali tam nieco zdziwieni okolicznościami i logistyką chłopaki z Masala Sound System. Konieczność dotarcia na koncert wyciągiem krzesełkowym, skomplikowany transport instrumentów i brak możliwości wyjścia „na miasto” po występie, bo wokół tylko ciemność, skały i lodozwały, zrobiły na nich spore wrażenie. Śnieżka słynęła przede wszystkim z koncertów bluesowych i występowała tam cała polska czołówka grająca tę właśnie muzykę.
Snuję te wspomnienia leśnego dziadka, aby uświadomić Wam, Drodzy Czytelnicy, że znajdujecie się na imprezie, która pod mylącym tytułem Przegląd Filmów Górskich, jest tak naprawdę festiwalem łączącym różne zjawiska estetyczne i dowodem, że długotrwałe przebywanie na dużych wysokościach wcale nie musi prowadzić do nieodwracalnego zniszczenia komórek mózgowych, ogólnego otępienia oraz braku orientacji w czasie i przestrzeni. A może nawet rozwija zmysł wrażliwości na delikatny powiew tkliwego nihilizmu.

Wstaw komentarz