Zbigniew Piotrowicz blog i serwis internetowy

Po co dzieci chodzą do szkoły?

Data wysłania postu: 16 kwietnia 2015 r.

skanuj0024Wraca dyskusja o Karcie Nauczyciela. Bodaj dwa dni temu pani minister stwierdziła, że cała ustawa jest archaiczna i należałoby rozpocząć prace nad nową, dostosowaną do nowych warunków i możliwości. Wygląda na to, że ma rację, bo właściwie dlaczego posyłamy dzieci do szkoły? Z dyskusji w mediach wynika, że po to, aby gmina i kuratorium  mogły wywiązywać się z zapisów Karty Nauczyciela. O dzieciach i rodzicach jakoś mało słychać. A wydawałoby się, że to właśnie rodzice są najbardziej  zainteresowaną grupą, która powinna mieć wpływ na to, jak dzieci są uczone, czego się uczą i kto je uczy. Spróbujmy wyobrazić sobie, że możemy wszystko zacząć od początku i piszemy tę nową ustawę. Proszę o rozważenie następującego rozwiązania.

O szkole decyduje - nazwijmy to - gmina szkolna czyli grupa osób najbardziej zainteresowanych jakością kształcenia. Krótko mówiąc – rodzice uczniów. Rodzice wybierają spomiędzy siebie kilkuosobowa reprezentację, nazwijmy ją radą rodziców. Na czele tego gremium, również w drodze wewnętrznych wyborów w gminie szkolnej, staje dyrektor szkoły. Jest to jeden z rodziców, który pełni tę funkcję  s p o ł e c z n i e. Dyrektor szkoły, wraz z radą rodziców decyduje o finansach szkoły i programie nauczania. Teraz oczywiście musi paść pytanie, jak to? Dyletant, bez przygotowania pedagogicznego i bez kwalifikacji związanych z zarządzaniem? A tak, bo szkoła dostaje od państwa subwencję, czyli pieniądze od wszystkich podatników w kraju, a rodzice decydują czy te pieniądze wystarczają czy też chcą stworzyć swoim dzieciakom warunki lepsze od podstawowych. To samo dotyczy programu. Centralny urząd, niech to będzie ministerstwo od powszechnej oświaty, określa minimum programowe, ale to rodzice decydują, czy chcą rozszerzyć program na przykład o dodatkową naukę języków, więcej gimnastyki, edukację regionalną czy naukę jakichś innych, ich zdaniem ważnych, umiejętności. Czyli program państwowy realizowany jest za państwowe pieniądze, a program dodatkowy, związany z charakterem regionu, ambicjami rodziców i ich poglądami zależy właśnie od nich. Bo to ich dzieci, a założenie jest takie, że rodzice kochają swoje dzieci i chcą dla nich dobrze. Teraz dalej. Jak wspomniałem dyrektor pełni funkcje społecznie i dlatego powołuje szkolnego administratora. Tenże administrator wykonuje wszystkie czynności biurowe i sprawuje pieczę nad stanem technicznym obiektów, zatrudnia personel techniczny, realizuje zakupy i nadzoruje pracę nauczycieli od strony formalnej. Co jakiś czas przedstawia dyrektorowi i radzie rodziców sprawozdanie ze swojej działalności. To właśnie administrator podpisuje umowy z personelem technicznym i z nauczycielami. A skąd się biorą nauczyciele? Też wyboru, ale procedurę wyboru prowadzi gmina szkolna reprezentowana przez radę rodziców. To rada rodziców autoryzuje rozpisany przed rozpoczęciem roku szkolnego konkurs na stanowiska nauczycielskie. Wybrani nauczyciele podpisują dziesięciomiesięczne kontrakty, na rok szkolny. Po zakończeniu kontraktu, czyli wraz początkiem wakacji stają ponownie do konkursu. Muszą się bardzo starać, aby być dobrymi nauczycielami. To rodzice decydują, który ich zdaniem spełnił oczekiwania, a który nie bardzo. Tym dobrym przedłużają kontrakt o kolejny rok szkolny. Tym słabym dziękują. Dziecko znajduje się cały czas pod opieką nauczyciela. Uczy się, je posiłki, odrabia lekcje, uczestniczy w zajęciach pozalekcyjnych. Nauczyciel pracuje osiem godzin dziennie, ale nie jest to równoznaczne z prowadzeniem lekcji, to także wszystkie inne czynności. O wysokości wynagrodzenia decyduje częściowo państwo ( i te pieniądze pochodzą z subwencji oświatowej) i częściowo gmina szkolna składając się na dodatkowe wynagrodzenie zależnie zawodowego zaangażowania i jakości pracy. Dobry nauczyciel, czyli taki na którym rodzicom zależy, zarabia dużo, bo może stawiać jakieś warunki, słabszy mniej. Dobremu muszą zapłacić więcej, bo pójdzie gdzie indziej. Nauczyciel musi się postarać aby akceptowali go rodzice i uczniowie. Rodzice mają gwarancję, że dziecko będzie pod dobrą opieką, bo wybierając nauczycieli biorą za to odpowiedzialność i mają wpływ na to, z jaką wiedzą dziecko opuści szkołę. Skład gminy szkolnej co roku się częściowo zmienia. Dochodzą rodzice nowych uczniów, odchodzą rodzice absolwentów, bo  – mówiąc obcesowo – to już nie ich sprawa. Utopia? Trochę nawet pachnie korwinizmem, prawda? Ta utopia, według opisanego z grubsza schematu, działa w Szwajcarii. Nauczyciele należą do lepiej uposażonych grup zawodowych. W wakacje, kiedy są bez kontraktu mogą odpocząć albo znaleźć sobie inne tymczasowe zajęcie. Składki emerytalne i zdrowotne odprowadzają tak jak każdy przedsiębiorca. Ja wiem, że Szwajcaria to specyficzny kraj, inna mentalność i inne poczucie lokalnego patriotyzmu. Przeszczepianie tamtych rozwiązań na nasz grunt skończyłoby się wielką awanturą. Ale pomarzyć sobie można…

Pewnie podpadłem nauczycielom… Pocieszam się, że głównie tym kiepskim…

Be Sociable, Share!
  • Twitter
  • email
  • StumbleUpon
  • Delicious
  • Google Reader
  • LinkedIn
  • BlinkList
    Wydrukuj ten post Wydrukuj ten post
    Komentarze (1) Trackbaki (0)
    1. No tak, przy założeniu, że dziś rodzice mają nie wiadomo jakie wymagania i o wszystko oskarżają szkołę, nie jestem przekonana, że jest to takie dobre rozwiązanie, by to oni decydowali. Skąd przekonanie, że „rodzic wszystko wie najlepiej”? Niedawno dyskutowałam z koleżanką na temat tego, do jakiej szkoły/przedszkola oddałaby dziecko: do takiej, gdzie dziecko czuje się szczęśliwe, bo może się bawić i uczyć przez zabawę i niczego mu nie narzucają, czy do takiej, gdzie od niego wymagają, ale czuje się tam źle. Co jest ważniejsze: szczęście dziecka, czy widzimisię rodziców, które niekoniecznie musi mieć wiele wspólnego z zapewnieniem temu dziecku dobrej edukacji i przyszłości. Na jakim nauczycielu rodzicom będzie zależeć? Na takim, co będzie wymagać, ale nauczy, czy na takim, co będzie tylko chwalić i dziecku dawać same szóstki? A co, jak rodzice będą różnić się w tych swoich opiniach nt. „dobrego nauczyciela”. Nie można wszystkiego wrzucać do modelu rynkowego, są takie dziedziny, które się do tego nie nadają i do tych należy oświata. To, że u nas się myśli, że nawet oświatą czy kulturą powinna rządzić „niewidzialna rynku”, a wszyscy powinni być przedsiębiorcami, to jakaś paranoja.


    Wstaw komentarz

    Brak trackbacków.