Zbigniew Piotrowicz blog i serwis internetowy

Płonąca żyrafa

Data wysłania postu: 2 lutego 2012 r.

Wracaliśmy z Afryki przez Hiszpanię. Po paru tygodniach w górach Atlasu Wysokiego, wszystkich jakoś strasznie ciągnęło do domu, więc po noclegu na zaprzyjaźnionym kampingu w okolicach Gibraltaru, jednym ciągiem dotarliśmy do Katalonii. Już wcześniej namówiłem ekipę, aby zatrzymać się w Figueres. Miasteczko jest trochę większe od Kłodzka i nie byłoby w nim nic szczególnego, gdyby nie urodził się w nim Savadore Dali. Surrealista, malarz, performer, ekscentryk, Wielki Masturbator, skandalista, intelektualista, człowiek, który namalował obraz, który mocno utkwił mi w pamięci, gdy jako kilkulatek przeglądałem kupioną przez rodziców spod lady Małą Encyklopedię Powszechną PWN. W latach sześćdziesiątych wypadało taką mieć, więc jak już była, to wnikliwie ją przeglądałem, poszukując wiedzy zakazanej dla dziesięciolatka. Tam natrafiłem na kolorową reprodukcję obrazu „Płonąca żyrafa”. Tę żyrafę zobaczyłem  na obrazie znacznie później. Na razie zafascynowały mnie sylwetki kobiet-szkieletów z szufladami w całym ciele. Na dodatek sylwetki stojące w dramatycznych pozach, podparte jakimiś prowizorycznymi podpórkami przypominającym kule beznogich inwalidów. Odkrycie żyrafy było dla mnie kolejnym zaskoczeniem. Po pierwsze nie bardzo rozumiałem dlaczego tytuł związany jest z elementem drugoplanowym, po drugie nie mogłem się nadziwić, że do tej pory żyrafy nie zauważyłem. Na dodatek płonęła z jakimś zadziwiającym spokojem... Czułem, że doświadczam czegoś z pogranicza snów, najbardziej dziwacznych wizji i nierzeczywistości,  czegoś, co później usiłowałem nazwać, kiedy dowiedziałem się o co chodzi w psychoanalizie.

Sam artysta, gdy namalował cykl „Płonące żyrafy” urządził wielkie przyjęcie. Oczywiście nie był to wernisaż z lampką wina i słonymi paluszkami. Dla gości Dali zamówił gigantyczny pasztet, w który powtykał ogórki, brokuły, kapustę, sałatę zamieniając całą powierzchnie pasztetu w wielki ogród, a właściwie w afrykańską sawannę. W sawannie umieścił ulepione z chleba i pomalowane przez siebie żyrafy. Otwarcie wystawy polegało na podpaleniu polanych spirytusem żyraf i gaszeniu pożaru szampanem i bitą śmietaną. A potem Mistrz zaprosił gości do poczęstunku. Podobno, mimo ekstrawaganckiego podania pasztet smakował. Może dlatego, że zrobiono go z gęsich wątróbek i trufli.

No więc dotarliśmy do Figueres i po całonocnym, dość konwencjonalnym relaksowaniu się w schronisku młodzieżowym przy czerwonym hiszpańskim winie nabytym w pobliskim supermarkecie, rano wyruszyliśmy do muzeum Mistrza. Dali zadbał, aby również muzeum wybudować sobie za życia, i aby miało równie ekscentryczną formę i zawartość jak całe jego życie i twórczość. Opisywanie wrażeń z całego dnia u Mistrza właściwie nie ma sensu. Szczegółowe opisy i zdjęcia można znaleźć na tysiącach stron w Internecie. Dla mnie ten dzień był najlepszym dowodem, że warto po świecie podróżować. Bo tak jak podróż rozszerza granice poznania, tolerancji, dystansu do rzeczywistości, w której na co dzień tkwimy, tak szalone wizje Mistrza łamiące konwenanse, logikę i tabu, były kolejną podróżą do zakamarków dziecięcych skojarzeń, zdziwień, snów, lęków, magicznych wyobrażeń o świecie. Podróżą do świata, gdzie zegary mogą być miękkie, deszcz pada wyłącznie wewnątrz samochodu (po wrzuceniu monety), dom może mieć jajka na dachu, a jego elewacja wyłożona jest chrupiącymi bułeczkami. Jak w bajce o domku z piernika…

...albo w wyobraźni szaleńca.

Be Sociable, Share!
  • Twitter
  • email
  • StumbleUpon
  • Delicious
  • Google Reader
  • LinkedIn
  • BlinkList
    Wydrukuj ten post Wydrukuj ten post
    Komentarze (0) Trackbaki (0)

    Brak komentarzy.


    Wstaw komentarz

    Brak trackbacków.