Pisowski syndrom ofiary
W 1973 roku, 23 sierpnia dokonano napadu na placówkę Kreditbanken w Sztokholmie. Bandyci zatrzymali jako zakładników część personelu i przetrzymywali ich kilka następnych dni. 28 sierpnia siły policyjne schwytały napastników i uwolniły przetrzymywanych ludzi. I w tym momencie nastąpił niespodziewany zwrot w przewidywalnym wydawałoby się scenariuszu wydarzeń. Ofiary porwania odmówiły współpracy z policją, broniły napastników, demonstrowały solidarność ze swymi prześladowcami. Szwedzki psycholog Niels Bejerot nazwał to zjawisko syndromem ofiary. Naukowiec właściwie niczego nie odkrył, tylko potrafił opisać zjawisko znane już od lat. Więźniowie sowieckich łagrów też uważali, że Stalin to wielki ojciec narodu a komunizm to wspaniała i słuszna idea. Zamknięci przez tegoż Stalina w obozach pracy nadal byli żarliwymi komunistami. Twierdzili, że zdarzają się różne przypadki pomyłkowego oskarżenia, ale przecież służy się wielkiej idei i wielkiemu przywódcy, więc pojedyncze ofiary po prostu się zdarzają. Ze Stalinem wytatuowanym na piersi, upokarzani, unicestwiani przez system stalinowski, nadal go bronili.
Jakoś nie mogę oprzeć się wrażeniu, że podobne zjawisko obserwujemy teraz w PiS-ie. Obie panie, wielokrotnie publicznie upokorzone i ośmieszone przez Prezesa, nadal go kochają, nadal bronią partii, która okazała się wobec nich skrajnie nielojalna. Skąd się biorą tak nieracjonalne zachowania? To prosty mechanizm obronny u osób, które nie radzą sobie z przyznaniem się do błędu. Ratują się w ten sposób przez zawaleniem się całej budowanej latami wizji otaczającego świata. Gdyby bowiem zaczęły interpretować fakty racjonalnie, musiałyby się przyznać, że po prostu zostały oszukane, pomyliły się w wyborze przyjaciół, służyły złej sprawie, itd. A do tego przyznać się przed samym sobą nie jest miło, bo to poddaje w wątpliwość cały sens dotychczasowej aktywności, dla niektórych sens życia... Wali się cały świat. Ten smutny, ale bardzo wyrazisty spektakl obserwujemy od dwóch dni. Obie panie uśmiechają się do kamer, mówią, że Prezes był autentyczny, kiedy chciał zakończyć wojnę polsko-polską, widzą swoją rolę jako posłanki niezależne i robią co się da aby nie zauważyć, że wszyscy im współczują. Nie mogą tego zauważać, bo w swoim przekonaniu nie są ofiarami. Wszyscy widzą, że zostały oszukane i obrabowane ze swojego wypracowywanego latami politycznego kapitału, tylko nie one. Nie potrafią oswoić rzeczywistości, w której się znalazły, nie potrafią jej odczytać. JKR jeszcze kilka dni wcześniej – ku zdumieniu dziennikarzy – oświadczała, że nie czuje się marginalizowana. Problem obu pań nie polega na tym, jak przeżyć spektakularną kompromitację, lecz na tym, że polityk, który do tego stopnia błędnie odczytuje rzeczywistość, nie ma przyszłości.
niedziela, 7 listopada.
Chyba jednak coś się zmienia. Prezes przestał być nieomylny. Tak twierdzą nie tylko obie panie, ale paru innych członków, którzy czekają na wyrzucenie. Odejście z własnej inicjatywy jest mało użyteczne, dopiero wyrzucenie przez Prezesa daje publiczną sympatię i życzliwość mediów. Wygląda na to, że teraz trwa wyścig, kto zostanie wyrzucony bardziej widowiskowo: Kamiński oświadczył, patrząc Prezesowi prosto w oczy z telewizyjnego ekranu, że nie będzie kablem, Poncyliusz drażni Prezesa wspólnym występem w Wejherowie z kandydatem PO. I tylko czekają, aż Prezes – teraz traktowany nieco instrumentalnie – wyposaży ich w nowy, spory kapitał polityczny (dopisek z piątku rano, 12 listopada 2010).

Wstaw komentarz