Peter Chrzanowski
Peter Chrzanowski to człowiek, którego trzeba zobaczyć. Jego niebanalny wizerunek od razu przykuwa uwagę. Jest zapalonym narciarzem, paralotniarzem, filmowcem, ekscentrykiem i podróżnikiem. Poznaliśmy się w Vancouver, gdzie prezentował swój film, a jednocześnie pomagał mi w porozumiewaniu się z jurorami. Mój angielski, jak to się ładnie mówi, „na poziomie komunikatywnym” nie wystarczał, abym jako jeden z członków tego zacnego gremium, mógł wyrazić wszystko, co pomyśli głowa. A Peter, choć mieszkał w Kanadzie prawie całe życie, zachował znajomość polskiego – również „na poziomie komunikatywnym”. Więc dawaliśmy radę i przypadliśmy sobie do gustu.
Drugie nasze spotkanie miało miejsce na festiwalu w Popradzie, gdzie w lokalnych słowackich knajpkach jeszcze bardziej przypadliśmy sobie do gustu. Z tego względu prosto z Popradu wybraliśmy się do Lądka. Okazało się, że podróż nie może odbyć się najkrótsza drogą ponieważ barierą nie do pokonania była istniejąca od niedawna granica słowacko-czeska. Peter był obywatelem kanadyjskim i musiał mieć wizę na przejazd kilkudziesięciu kilometrów przez Czechy. Na nic zdały się przekonywania, że paszport może kanadyjski, ale on jest jak najbardziej prawdziwym Polakiem. I jako Polak wizy nie potrzebuje. Czesi byli nieugięci. No cóż, trzeba było zawrócić i tłuc się spory kawałek drogi przez całą Żywiecczyznę. Wtedy odkryłem inne talenty Petera. Zatrzymywaliśmy się niemal przy każdym przydrożnym barze. Peter wchodził trzymając w ręku duży aparat fotograficzny, zastygał na chwile wpatrzony w stojącą za kontuarem rumianą góralkę i mówił łamaną polszczyzną:
— Przepraszam bardzo, jestem z Kanady, właśnie przyjechałem do mojego ojczystego kraju i… zobaczyłem panią. Czy mogę zrobić sobie z panią zdjęcie?
Od razu byliśmy najważniejszymi gośćmi. Peter bez ceregieli wchodził za kontuar, obejmował dziewczynę, ja robiłem zdjęcie, Peter pytał o numer telefonu, ja robiłem drugie zdjęcie, Peter bez wstępów komunikował, że właśnie szuka żony, ja siadałem do stolika, Peter prosił aby zrobić jeszcze jedno zdjęcie i przedstawiał się jako filmowiec, ja robiłem kolejne zdjęcie… Przy wyjściu Peter obiecywał, że na pewno zadzwoni. Tak więc jechaliśmy i jechaliśmy. Cały objazd z przystankami zajął nam jakieś dziesięć godzin. W końcu dotarliśmy do Lądka i odstąpiliśmy z Natalią naszemu gościowi niewielki pokoik, w którym miał się na chwilę zatrzymać, przed dalszym zwiedzaniem kraju swoich przodków.
Pierwsze dni w Lądku Peter wykorzystał… na poszukiwanie żony. I robił to z nadzwyczajną skutecznością. Znikał przed południem, dyskretnie, jak wytrawny tropiciel i wracał z łowów wieczorami zachwycony wielkimi możliwościami, jakie się przed nim otwierały. Dzięki temu życie towarzyskie kwitło w miarę, jak kolejne kandydatki na żonę były nam przedstawiane. Tak minęły trzy tygodnie i nic nie zapowiadało, że Peter ma w Polsce jakieś inne plany oprócz wynajdywania żony w Lądku. Przez kolejnych kilka dni próbowaliśmy przekonać Petera, że w innych miastach też lubią kanadyjskich filmowców z polską duszą i że mamy piękne góry, a mianowicie Tatry. Załatwiłem nawet, trochę po znajomości, miejsce na hali Gąsienicowej w „Betlejemce” na kilka dni i chyba tym przekonałem Petera po paru tygodniach do zmiany lokalu.
Nasze kolejne spotkanie znów miało miejsce w Lądku. Tym razem Peter został, za moją zresztą namową, zaproszony do grona jurorów kolejnej edycji Przeglądu. Wraz z Anką Czerwińską i… mną, ponieważ była to pierwsza edycja nie organizowana przeze mnie. Nasze obrady wyglądały następująco: w niewielkiej garderobie przy sali kinowej siedzieliśmy z Anką i wpatrywaliśmy się godzinami w monitor. Obok na wysłużonym tapczanie leżał Peter i jęczał.
— Patrz na filmy! –— dyscyplinowała Petera Anka. — I nie jęcz mi tu!
— Kiedy nie mogę! — Peter jęczał jeszcze głośniej i trzymał się rękami za twarz.
— Patrz na filmy, jak zasłaniasz oczy to nic nie zobaczysz — Anka dalej próbowała zaangażować Petera do wspólnej pracy.
— O Jezu, Jezu, nie mogę! Ząb mnie boli! — teatralnie cierpiał Peter. — Jezu, jak boli!
— To trzeba było myć, a nie tak się zapuścić! — pouczała Anka. — Widziałeś się w lustrze?
Jakoś te argumenty Petera nie ruszały. Najwyraźniej przestał już poszukiwać żony z Polski. Większość czasu poświęciliśmy tego dnia na poszukiwanie stomatologa, który mógłby Petera uratować. Werdykt razem z Anką wydaliśmy, Peter nie protestował.
Peter naprawdę jest niezłym filmowcem. Zrobił kilka filmów, reklamówek i ujęć, które później widywałem w telewizji co jakiś czas w różnego rodzaju materiałach o narciarstwie ekstremalnym lub glajtach.
Najbardziej ceniłem go za film, który powstał przypadkiem. Nosił tytuł „The Good Life”. Peter kręcił jakiś inny materiał i los sprawił, że inny producent zostawił na kilka dni historyczne stroje. Powstała wówczas krótka opowieść utrzymana w konwencji meksykańskiej telenoweli o szczęśliwym małżeństwie, które żyło gdzieś w górach oddalonych od cywilizacji i uprawiało bulwy.
Pewnego dnia wielka powódź zniszczyła uprawy i kobieta musiała udać się do wielkiego miasta (Ołszyn Sity) w poszukiwaniu pracy. Tu czekały na nią rozmaite niebezpieczeństwa, korporacja i podstępny szef o nieuczciwych zamiarach. I wszystko skończyłoby się bardzo źle, gdyby nie tęsknota mężczyzny. Od miejscowego eremity (którego gra sam Peter) wypożycza on najnowszy sprzęt narciarski i udaje się na poszukiwanie swej miłości. Pokonuje wiele trudności, dzięki zebranym niegdyś bulwom cudem ocalałym z powodzi. Mają one tę właściwość, że po zjedzeniu odmieniają ludzi. Mężczyzna trafia do wielkiego miasta i odnajduje ukochaną kobietę. Zjawia się w ostatnim momencie ponieważ podstępny szef ma właśnie wywieźć kobietę na odległe ranczo w celu ostatecznej realizacji złych zamiarów. Następuje kulminacja dramatu: kobieta nie poznaje swojego ukochanego mężczyzny! Na szczęście tylko do czasu, gdy dostaje bulwę. Wracają jej wszystkie dobre wspomnienia i dostrzega, co tak naprawdę ważne jest w życiu. Od tej pory żyli długo i szczęśliwie oddając się uprawie bulw.
Czyż nie wspaniałe? Zapraszam na film i życzę dobrej zabawy. Niestety znalazłem tylko wersje angielską.

Grudzień 6th, 2012 - 20:19
…byłam drugi raz w życiu w „Samotni” kiedy na WOŚP był pokazywany ten film:) to był fajny moment mojego życia:) Mam wrażenie, że bardzo dużo zmieniło się od tego czasu. Jedno jest pewne- ludzie maja mniej czasu…
Grudzień 28th, 2019 - 00:14
Bardzo smaczna bajeczka. Mam nadzieję, że niedługo Peter stanie się ulubieńcem całej górskiej Polski, a to za sprawą jego książki, którą mam nadzieję, uda nam się razem wydać.