Ojciec
„O swoich rodzicach często zaczynamy myśleć za późno” napisał na swoim blogu szóstego stycznia Jacek Głomb, reżyser, artysta, wojownik, człowiek przyzwoity (jacekglomb.blogspot.com). Czy za późno dojrzewamy do myślenia o rodzicach? Za późno zauważamy, że dzieci nam dorosły, za późno orientujemy się, co jest najważniejsze w życiu i za późno dostrzegamy całe piękno istnienia?
W najbardziej odległych zakamarkach pamięci zachowałem wspomnienie huśtania się na nodze Ojca, który siedział w fotelu. Miałem pewnie trzy, może cztery lata. Drugą ikoną są rodzinne podróże na motocyklu WFM. Ja siedziałem na baku, między ramionami Ojca, który kierował maszyną w kolorze bordo, ostatnia siedziała Mama, a między nimi wciśnięta moja młodsza siostra. Kolejne wspomnienie to grzybobranie w Toporowie. Mieszkaliśmy tam dwa lata, wokół rozpościerał się wielki las zwany Puszczą Rzepińską. Na grzyby chodziliśmy często. Tym razem z Ojcem myszkowaliśmy po jakimś świerkowym zagajniku w poszukiwaniu kurek. Od czasu do czasu nawoływaliśmy się z Mamą i siostrą. W pewnym momencie usłyszeliśmy wołanie o pomoc! Ojciec rzucił się przez gęsty las, uderzając rozpędzonym ciałem w gęste, ostre gałęzie. Biegłem jego śladem. Kiedy dotarliśmy na miejsce ujrzałem Mamę stojącą bez ruchu i przyciskającą do siebie kilkuletnią siostrę. Ich przerażenie wzbudził wielki odyniec, który niespodziewanie wypadł z lasu, okrążył kilkakrotnie dwie przestraszone kobiety… i uciekł. Do tej pory nigdy nie widziałem Ojca jako wojownika broniącego swojej rodziny.
Kiedy miałem siedem lat, po raz pierwszy – również za sprawą Ojca – zobaczyłem prawdziwe góry. Całą rodziną wybraliśmy się na pierwsze rodzinne wakacje. Ojciec załatwił żuka ze swojego zakładu pracy, pożyczył skądś wielki namiot z werandą i trzy gumowe dmuchane materace. Do tego zabraliśmy zwykłe kołdry i parę garnków. Z całym tym majdanem, wieczorem tego samego dnia jeździliśmy po Karpaczu wypatrując jakiegoś pola namiotowego. Z tego wyjazdu pamiętam zadziwiająco dużo. Z ciupagą, której domagałem się od samego początku, „wspinałem się” po okolicznych skalnych rumowiskach. W Samotni ogromne wrażenie zrobiły na mnie dziesiątki połamanych nart wiszących w sali jadalnej (teraz jest ich o wiele mniej). Pamiętam jazdę wyciągiem krzesełkowym i wyprawę na Śnieżkę. Szczyt zaskoczył mnie wielką ilością ponurych i zamkniętych ruder. Najbardziej zadziwiającym obiektem było drewniane obserwatorium meteorologiczne przytwierdzone do skały stalowymi linami. Od nielicznych turystów dowiedzieliśmy się, że będzie tu budowane schronisko, które przyćmi wszystko, co do tej pory wzniesiono w górach – będą to mianowicie kosmiczne latające talerze.
Ojciec tłumaczył mi jak działa silnik dwu- i czterosuwowy, uczył gry w szachy, imponował zamaszystym podpisem. Nocami słuchał „Wolnej Europy” – radio „Stolica” świeciło zielonym magicznym okiem i buczało, a Ojciec konstruował coraz bardziej wymyślne anteny, aby złapać , zanikający sygnał. Budował dom, dorabiał, trochę teatralnie chorował i miał kilka ujmująco nierealnych pomysłów.
Teraz jest starym człowiekiem, który zapomniał ostatnie pięćdziesiąt lat. Mimo wszystkich dokuczliwych dolegliwości, jest szarmancki dla pań, krępują go jego słabości, potrafi cieszyć się z pięknego dnia, stara się być jak najbardziej samodzielny i mało absorbujący. Zachował godność.
Kiedy trzeba, pomagał, ale nie ułatwiał mi zanadto życia. Podkreślał, że powinienem liczyć na siebie. Bardzo jestem mu za to wdzięczny. Niedługo skończy osiemdziesiąt pięć lat. W maju jedziemy na wielką sentymentalną wycieczkę po miejscach, w których żył, mieszkał, był szczęśliwy… Czy za późno zaczynamy myśleć o rodzicach? Raczej nie. Raczej potrzebujemy czasu aby ich zrozumieć, aby TAK myśleć o rodzicach.
I jeszcze kilka słów o zdjęciach.
Zdjęcie czarno-białe zostało zrobione w Szprotawie, latem 1961 roku na łąkach nad Bobrem, w okolicach ulicy Kościuszki. Siostra ma rok i jeszcze nie bardzo radzi sobie z chodzeniem. Siedzi w niskopodwoziowym wózku. Mama ubrana jest modny, nieprzemakalny płaszcz z szarej gumy w drobne białe kropki. Płaszcz i parasolka przy tej pogodzie nie były konieczne, znalazły się tam dla dodania elegancji. Podobnie jak torebka i szpilki. Włosy zafarbowane są na najmodniejszy wówczas rudy kolor. Ojciec był wtedy trzydziestoczteroletnim mężczyzną, właścicielem motocykla i urzędnikiem na dobrej posadzie w inspektoracie kółek rolniczych. Stąd widoczna pewność siebie i element nonszalancji. Zwracam uwagę, że zdjęcie jest zrobione trzy lata po premierze filmu „Popiół i diament”, a Zbigniew Cybulski był wtedy kinowym bożyszczem, naśladowanym przez całe pokolenie. Co widać. Ja mam berecik, biały, bo tylko taki mógł mnie chronić przed słońcem (mama przez wiele lat bała się, że dostanę porażenia), rajtuzki, których nienawidziłem, bo już wyraźnie identyfikowałem się z płcią i okropne buciki, których też nienawidziłem.
Zdjęcie kolorowe pochodzi prawdopodobnie z lat 2000-2002. Rodzice mieszkali wówczas w Dalewie, w wielkim domu z ogrodem i wymarzonym kominkiem. Mieli duże grono przyjaciół. Wspólnie organizowali wycieczki, spotkania, imprezy sylwestrowe. Myślę, że były to ich najszczęśliwsze lata. Zdjęcie z pewnością zostało zrobione podczas jednego z takich wypadów.

Kwiecień 12th, 2012 - 12:03
Ważny tekst…
Kwiecień 17th, 2012 - 12:55
Pokolenie internetu z pewnością będzie od nas lepiej wyedukowane, nie znaczy to jednak, że w przyszłości sprawy więzi rodzinnych będą młodych ludzi emocjonalnie wiązać.
Obecnie niestety, głównie media kształtują wzory postaw i zachowań, skierowanych przede wszystkim na konsumpcjonizm.
Pańskie poglądy mogą się wydać dla wielu niezrozumiałe, mało atrakcyjne czy wręcz staroświeckie. Bycie ,,singlem” jest modną normą a małżeństwa, zwłaszcza ze stażem, coraz częściej odstępstwem od niej.
Obawiam się, że w przyszłości niewielu młodych doceni rodzicielstwo, chociażby z tego powodu, że już dzisiaj większość dzieci pochodzi z rozbitych rodzin…