Nobel dla Olgi Tokarczuk!
W 1978 roku, będąc dziewiętnastoletnim młodzieńcem i czytelnikiem czasopisma „Na przełaj” zostałem zaproszony do samej Warszawy na spotkanie z Edwardem Redlińskim, głośnym wówczas pisarzem, autorem nieco skandalizującej „Konopielki”. Pismo przez wiele lat organizowało cykl spotkań i dyskusji ze znanymi pisarzami, poetami i dziennikarzami zapraszając młodych ludzi, którzy jakoś udowodnili, że twórczość zapraszanego gościa nie jest im obca. Wbrew tytułowi i harcerskiemu wydawcy, nie było to pismo o zdobywaniu sprawności, ale periodyk z ambicjami, w którym pisywali Mistewicz, Raczek, Owsiak, Sito, Szczygieł, Tochman, Żakowski i wielu innych. Redlińskiego z literatury znałem dobrze, bo na maturę przygotowałem prace o jego twórczości, ale to nie jest temat tego wpisu. Wśród kilkunastu zaproszonych z całej Polski osób była też szesnastoletnia dziewczyna. Drobna, krótko ostrzyżona, pełna energii i z jakimś… blaskiem w oczach. Ujął mnie jej uśmiech i po powrocie długo żałowałem, że nie wziąłem od niej adresu. Do redakcji jakoś nie miałem odwagi napisać i pogodziłem się z faktem, że ta znajomość nie będzie miała ciągu dalszego. Po latach zatarło mi się w pamięci jej nazwisko…
Wiele lat później kilkakrotnie przewracałem niemal każdą stronę w „Podróży Ludzi Księgi” dziwiąc się, że można pisać tak efektownie. Autorką była Olga Tokarczuk, młoda pisarka zamieszkała gdzieś na Ziemi Kłodzkiej, a książka została sklasyfikowana przez krytyków jako przykład literatury kobiecej, co potwierdzało moje podejrzenia, że mam kobiecą intuicję. Z czasem pojawiały się kolejne książki tej autorki a krytycy zaczęli traktować ją jako jedną z najważniejszych osobowości polskiej literatury. Ja miałem już trzydzieści parę lat i starałem się być dobrym dyrektorem lądeckiego centrum kultury. Zaprosiłem więc znaną pisarkę. To był czas, kiedy „E.E” i „Prawiek i inne czasy” stały się prawdziwymi wydarzeniami literackimi. Spotkanie z publicznością było serdeczne, a Oldze się nie spieszyło więc jeszcze długo rozmawialiśmy o podróżach, o literackich fascynacjach, o życiu na wsi... Ta rozmowa i sporadyczne kontakty telefoniczne ośmieliły mnie, aby zaproponować Oldze dołączenie do planowanej przeze mnie w małym gronie wyprawy do Ladakhu. W tamtych czasach, a było to niemal dwadzieścia lat temu, był to zakątek geograficznego i etnicznego Tybetu, który zachował swój pierwotny charakter, ze względu na długoletnią izolację spowodowaną względami politycznymi (teren sporny Indii i Pakistanu) oraz dostępnością tylko przez cztery miesiące w roku (konieczność pokonania wysokich przełęczy w Zachodnich Himalajach). Olga miała w tym czasie inne plany, ale po powrocie wysłałem jej kamień mani zniesiony z gór. Jest to najczęściej płaski kamień z wyrytą modlitwą, mantrą lub mandalą. Układa się je w stosy i każdy przechodzień mimowolnie sprawia, że wyryte święte słowa „odmawiają się”. „To coś niezwykłego, że góry, do których nie mogłam pojechać, przyjechały do mnie…”- napisała później.
Nastąpił upływ czasu – jak zwykł mawiać Janusz Głowacki – i nadszedł rok 2004. Napisałem wówczas i wydałem wraz z uczniami lądeckiego liceum „Wieżę Babel” – dwujęzyczne wspomnienia Polaków i Niemców z pierwszych powojennych lat z okolic Lądka. Mimo szalonego tempa książka wyszła zgrabna i szybko się rozeszła. Z nieśmiałością wysłałem też jeden egzemplarz Oldze. Po kilku dniach zadzwoniła, że książka jej się podoba i chciałaby kupić więcej egzemplarzy dla swoich znajomych. Lepszej recenzji nie otrzymałem nigdy w życiu! Olga była już wówczas klasykiem wydawanym, wystawianym i filmowanym.
A teraz znów nastąpił upływ czasu. Jest rok 2015. Czytam „Księgi Jakubowe”. Czytam i czytam i coraz bardziej nabieram przekonania, że dzieło tej klasy to już zupełnie inna kategoria. To coś, co wyrasta daleko poza krajowy standard, poza wszystko, co w ostatnich latach powstało. Kwalifikuje się jako jedno z najważniejszych wydarzeń literackich na świecie. Przynajmniej mi w Radochowie tak się wydaje. Bardzo zdziwiłbym się, gdyby „Księgi Jakubowe” nie znalazły się na liście pretendentów do nagrody Nobla w dziedzinie literatury. To dzieło doskonałe literacko, z dziesiątkami przeplatających się wątków, wyciągające z zapomnienia niezwykłe wydarzenia, które obejmowały niemal całą Europę, ale dotyczyły bardzo zamkniętej społeczności, to prawdziwa epopeja okupiona ogromną pracą. To „ Wielka podróż przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie, nie licząc tych małych Opowiadana przez Zmarłych a przez Autorkę dopełniona metodą Koniektury z wielu rozmaitych Ksiąg zaczerpnięta, a także wspomożona Imaginacją, która to jest największym naturalnym Darem człowieka. Mądrym dla Memoriału, Kompatriotom dla Refleksji, Laikom dla Nauki, Melancholikom zaś dla Rozrywki”. To osiągniecie, które stawia Olgę Tokarczuk obok takich tuzów światowej literatury jak G.B. Shaw, H. Sienkiewicz, W. Reymont, T. Mann, J. Galsworthy, B. Russell, A. Camus, G.G. Marquez, O. Pamuk czy M. V. Llosa.
NOBEL DLA OLGI TOKARCZUK!!!
Na koniec dodam, że niedawno przewracałem jakieś stare szpargały i trafiłem na cudem ocalały z licznych przeprowadzek, lekko przyżółcony numer tygodnika „Na Przełaj” z 1978 roku. Zawierał on teksty uczestników spotkania z Edwardem Redlińskim. I dokonałem wstrząsającego odkrycia! To była Olga Tokarczuk!

Październik 17th, 2015 - 16:08
Mam przeciwną opinię (zaczynałem też w Radarze – ale to bez znaczenia): Olga Tokarczuk to beztalencie, powiem więcej: beztalencie w sł€żbie destrukcji. Oto mniej więcej tekst, który rozpowszechniam po jej ostatnich występach: Olga Tokarczuk to mistrzyni miernego pisania. Nic mnie nie przekona do większej wartości jej książek. generalnie, to strata czasu. A nadto jest to dość niemądra działaczka w kierunku światowej destrukcji. Źródła tego widzę w bolszewizmie. Osobiście sądzę, że należy Oldze Tokarczuk pomóc. POMÓC zejść z piedestału. W sprawie ostatnich wypadków, próby wzniecenia międzynarodowej hucpy, przez Grafomankę. Polacy, jako dumny naród nie mogą sobie pozwolić na ubliżanie. Nie wiem, czy Olga Tokarczuk tym się wzruszy. Grafomani tak mają, że najbardziej skuteczny na nich jest BOJKOT. Czytałem książkę na podobny temat jaki podaje nam Tokarczuk w swej najnowszej produkcji, i to co ja czytałem jest o niebo lepsze. Ale tak ten świat jest skonstruowany, że należy w dużej mierze do bezczelnych kłamców. Tym bardziej trzeba im się przeciwstawiać. Ostrzegam przed Olgą Tokarczuk. Najnowsza książka Olgi Tokarczuk TO wielkie, ogromne NIEPOROZUMIENIE. Autorka, najprawdopodobniej nie wie, o czym pisze. Sam miałem okazję, przyjemność i WIELKI zaszczyt przeczytanie NIEWYDANEJ książki Leszka Białego na podobny temat, książki, której jednym z bohaterów jest Jakub Frank. Książka Białego jest prawdziwym arcydziełem na skalę światową. Jestem nią zachwycony. Książka Białego to nie potencjalna Książka Roku, ale Książka Dekady. NIESTETY, w Polsce układów, klakierów i klik i wszechwładzy opinii tzw. Salonu – po prostu zabrakło dla niej Wydawcy. Autor „Źródła Mamerkusa” – z tego, co wiem, trzyma ją w szufladzie. Pani zaś Tokarczuk emabluje potencjalnych swych klientów, przysłowiowych Lemingów z Wilanowa, nie tylko obcą im tematyką religijną, o której nie ma jak i oni większego pojęcia, ale i opowieściami o niewolniczym kraju Polska, którego mieszkańcy trzymali Izraelitów w niewoli, nie powstrzymując się przed mordowaniem ich. Wstyd pani pisarko Tokarczuk. To metoda niegodna promocji swojego gniota! Przykre, ale to dowód na AMOK, w którym tkwi nieszczęsna autorka „Ksiąg Jakubowych”.
Listopad 12th, 2015 - 18:55
Dobrze byłoby, aby celebrytka Olga Tokarczuk odpowiedziała sobie na pytanie: dlaczego ziemie polskie były jedynymi spośród okupowanych przez III Rzeszę, gdzie za pomoc Żydom (np. podanie szklanki wody, nie mówiąc o ukrywaniu Żydów), Polakowi groziła natychmiastowa śmierć ze strony Niemców? I 220 wsi zostało za pomoc Żydom spalonych (z ludnością wymordowaną) przez Niemców. (Informacja od Władysława Bartoszewskiego). CZEKAM na akt odwagi ze strony Celebrytki.