Najdurniejsze filmy górskie
Piotr Pustelnik opracowując typologię twórców filmu górskiego na potrzeby książki „Jak zrobić film górski. Nieporadnik” opisał warsztat prawdziwego fachowca:
Prawdziwego Fachowca poznaje się po tym, że najpierw w bazie pojawia się jego sprzęt i ekipa techniczna. Potem jest długo, długo nic, a na końcu pojawia się pan reżyser i cały filming staff. Ekipa techniczna codziennie stacza heroiczne walki z baterią generatorów, zasilaczy, telefonów, baterii słonecznych, protokołów transmisji i klawiszy od laptopa, które notorycznie odklejają się od klawiatury. Cyjanopan skleja wszystko, łącznie z palcami głównego technika, co powoduje że słowa grube słychać w sąsiedniej dolinie. Jak już podstawowe trudności zostaną przezwyciężone, co zajmuje około dwóch tygodni najlepszej pogody, to do akcji wkracza pan reżyser. Dzień zaczyna się od misterium złożenia do kupy kamery, takiej klasycznej a nie jakiejś tam cyfrowej. Dużej i ciężkiej, z obiektywami jak rura od bazooki i wizjerem w którym nic nie widać. Oczywiście nic nie widać jak patrzy amator. Zawodowiec widzi wszystko albo jeszcze więcej. Potem reżyser siada i patrzy. A staff zamiera w oczekiwaniu, co się dalej stanie. Reżyser siedzi i myśli: „Co za idiota wysłał mnie tu żebym kręcił film o górach. Przecież tu się nic nie dzieje. Ale zaraz. Jak na przykład nasz bohater (Mel Gibson) będzie niósł nitroglicerynę, to ona może i powinna wybuchnąć. Wtedy główna bohaterka (Julia Roberts) skoczy 150, no może 200 metrów i ciałem swym zasłoni bohatera i odniesie tylko lekkie rany, by w następnym ujęciu spaść 50 metrów do szczeliny lodowcowej. OK. Jak tak pokombinujemy, to może z tego pobytu w górach coś będzie. No ekipa do roboty, kręcimy!” I tak powstaje film akcji w górach, na przykład pod tytułem „Krwiożerczy olbrzym”.
Takich „krwiożerczych olbrzymów” grasuje po kinach i górskich festiwalach sporo. Przypomnijmy sobie np. słynnego „Cliffhangera” z Sylwestrem Stallone.
Facet wspina się w po wielkiej zmrożonej, zlodowaciałej i przepaścistej ścianie. Gołymi rękami i w podkoszulku, dzięki czemu widać jak napina swoje efektowne muskuły. Wysiłek maluje się na jego twarzy. Aż tu nagle spada lawina. Na szczęście nasz bohater ma przy sobie przypadkiem walizkę z milionem dolarów, na którą dybią jacyś szpiedzy. Stallone zasłania się walizką, a ponieważ jest w niej milion dolarów, lawina nie daje rady zrzucić wspinacza ze skały. Później w tym samy t-shircie przesiaduje godzinami wewnątrz lodowej góry i w finale walczy na śmierć i życie ze szpiegami. Wygrywa, ratuje kobietę i żyją długo i szczęśliwie cały czas się całując. Albo drugi „krwiożerczy potwór” pt. „Eiger Sanction”.
Tym razem Clint Eastwood zostaje powołany do reprezentacji Ameryki w celu wejścia na północną ścianę Eigeru. Trafia na obóz kondycyjny, na którym jego instruktorem jest długonoga Indianka. Clint, jak prawdziwy men, wspina się cały czas w kowbojskich butach, dżinsach oraz marynarce. W końcu wraz z całą ekipą trafia do Europy i tu dowiaduje się od amerykańskich służb specjalnych, że ma szczególną misję. Musi zdemaskować zbrodniarza wojennego, który do tej pory ukrywał się przed sprawiedliwością. Poznać go jednak można tylko po tym, że jak zmarznie, to zaczyna kuleć na jedną nogę. Wspinaczka jest trudna, niektórzy giną, ale nikt nie marznie. W końcu, nad wielką czeluścią sprawa się wyjaśnia, zły człowiek spada a Clint wraca do pięknej Indianki. I trzeci krwiożerczy olbrzym pt. „Vertical Limit”.
Dwoje młodych alpinistów, rodzeństwo, uczestniczy w wyprawie. Aż tu nagle po samym szczytem kilku innych alpinistów spada. Cała gromada zatrzymuje się jednak i wisi na jednym haku wbitym w lód. Ojciec wspinający się z rodzeństwem prosi, aby go odciąć, bo hak złowieszczo się wysuwa. Syn odcina więc ojca (jakie spustoszenia zrobił Simpson w głowach scenarzystów?), ratując pozostałych ale po tym incydencie drogi rodzeństwa się rozchodzą. Po latach siostra wyrusza na – oczywiście – K2. W bazie też zupełnie przypadkiem jest jej brat pracujący jako dziennikarz. Kiedy siostra wyrusza na szczyt, pogoda się psuje. Część wspinaczy ginie, a nasza bohaterka wpada do ulubionej przez filmowców lodowej groty pod samym wierzchołkiem. Czy miłość rodzeństwa przezwycięży wszelkie przeciwności losu? Czy nie przeszkodzi w tym Monique, kanadyjska lekarka, zły duch wyprawy, bazowa Alexis? Ach, jakież jeszcze przeszkody trzeba będzie pokonać, aby dobro zwyciężyło?
Niemal każdy rok przynosi nam kolejnego „krwiożerczego potwora”. Proponuję, aby zrobić kiedyś festiwal najgłupszych filmów górskich. Może przy następnej edycji poświęcić temu ciekawemu zjawisku osobny dzień. Jestem dziwnie pewien, że będziemy się dobrze bawić!

Wstaw komentarz