Magister Jerzy Pietraszko jest wykładowcą matematyki na Politechnice Wrocławskiej. Wiele lat temu napisał pracę doktorską, w której obalił „jedynkę trygonometryczną”. Komisja Instytutu Matematyki pracę bardzo wnikliwie przestudiowała i nie doszukała się w niej błędów. Mimo to nie zaakceptowano rozprawy, ponieważ wiązałoby się to z koniecznością zrewidowania podstaw matematyki i zmianą dotychczasowych praw i równań matematycznych. W ramach protestu mgr Pietraszko zapuścił brodę i oświadczył, że nie zgoli jej, dopóki jego praca nie zostanie zaakceptowana.
Genialny magister Pietraszko, to znany z zupełnie innej strony Pedro, bywalec chatki AKT na Bażynowych Skałach. Poznaliśmy się pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy i ja włóczyłem się po karkonoskich chatkach. Wieść gminna niosła, że Pedro to jakiś niedoceniony talent, że podobno gdzieś naucza, ale nie wszyscy w to wierzyli. Pedro potrafił rozgrywać symultany szachowe (czyli kilka partii jednocześnie) na dodatek odwrócony do szachownic tyłem, ale potrafił także zaskakiwać najbardziej niekonwencjonalnymi żartami. Któregoś razu do chatki zabłąkała się jakaś wycieczka dziewcząt pod wodzą kostycznych nauczycielek. Ze zdziwieniem stały przed chatką zaskoczone widokiem domku w lesie poza jakimikolwiek szlakami.
— Rozbieramy się — rzucił Pedro zaczął wyskakiwać ze swoich ubrań. W trzy, może cztery osoby zrobiliśmy to samo. Wybiegliśmy na zewnątrz nago wznosząc jakieś dzikie indiańskie okrzyki. Pedro wyglądał najefektowniej bo był wysokim chudzielcem o długich czarnych włosach i wielkiej, rozwianej wiatrem brodzie. Po zrobieniu dwóch okrążeń wokół chatki bez słowa zniknęliśmy we wnętrzu. Patrzyliśmy jak przestraszone nauczycielki zagarniają rozproszoną grupkę dorastających i wcale nie przestraszonych dziewczyn w jedno stadko i czym prędzej usiłują zagonić jak najdalej w las.
Pamiętam także partie pokera, którą swego czasu wspomniałem w „Moich PaGórach”. Pedro nosił się nonszalancko i nie przesadzał z higieną osobistą. Na pieniądze nie grywało się dla zasady, a zapałek było kilka. Ktoś rzucił pomysł, żeby zagrać o bardzo nietypową stawkę: przegrywający obgryzie pazury u nóg Pedra. A pazury były legendarne, długie, zakrzywione i czarne. Jak u prawdziwego górskiego orła. Za każdym razem, kiedy Pedro wyjmował nogę z chatkowego gumofilca, pazury przykuwały uwagę. Każdy z nas miał świadomość, że po obgryzieniu paznokci Pedra, już nigdy nie będzie tym samym człowiekiem. Takiego doświadczenia po prostu nie da się zapomnieć. Będzie ono trwałą, głęboką blizną, psychologiczną traumą dręczącą do końca życia. To była najwyższa stawka, w moim życiu... Na szczęście nie przegrałem.
Byłem też świadkiem realizacji artystycznych aspiracji Pedra. Któregoś wieczoru, ku zaskoczeniu towarzystwa, Pedro wziął do ręki gitarę. Nikt nie wiedział, że umie grać.
— Aaaaaaa! — zaśpiewał Pedro aksamitnym głosem i uderzył delikatnie w struny. Rozmowy ucichły.
— Aaaaaaa! — kontynuował w tej samej stylistyce. W piecu trzaskał ogień, kobiety przytuliły się do swych mężczyzn.
— Kuuuu……rwa mać — rozmarzone pierwszymi dźwiękami dziewczyny zaczęły podejrzewać, że coś jest nie tak jak myślały. Nagle Pedro uderzył energicznie w struny
— Chuja umiem grać!
Kiedyś trafiłem przypadkiem na jakieś studenckie forum. Młodzi ludzie wymieniali uwagi o swoich wykładowcach. Najbardziej intrygował magister Pietraszko. Był dziwny, a na dodatek do jednej ze studentek musiały dotrzeć jakieś niepokojące sygnały, bo ze zgrozą donosiła: „Wiecie, że magister Pietraszko to jakiś dziki człowiek. On podobno mieszka w lesie..!” I jeszcze jedna historia przytoczona swego czasu przez „Gazetę Wrocławską”: Politechnika Wrocławska, zajęcia z analizy matematycznej, mgr Jerzy Pietraszko, dzięki bujnej fryzurze i jeszcze bujniejszej brodzie znany pod pseudonimem Pedro, na początku semestru daje studentom zadanie z algebry liniowej. Informuje, że jeśli ktoś je rozwiąże, będzie zwolniony z egzaminu. Studenci szukają odpowiedzi miesiącami. Bezskutecznie. Rozsyłają je nawet do znajomych z ośrodków naukowych z całej Polski, nie informując, że chodzi o zaliczenie zajęć. W końcu z jednego z instytutów matematyki jednego z najlepszych polskich uniwersytetów nadchodzi mejlem odpowiedź: „Niestety, nie wiemy, jak rozwiązać to zadanie. Ale próbujcie we Wrocławiu. Tam jest taki gość, nazywa się Pietraszko. Prawdopodobnie tylko on wie, jak to zrobić”.