Lodowi wojownicy – wstęp do mitologii cz. I
Polacy to lodowi wojownicy, szukający na podniebnych graniach wolności. Wolności, której nie mogli zaznać w swoim kraju i dla tej wolności gotowi byli znieść największe cierpienia z odmrożeniem dupy włącznie… Tak Bernadette McDonald zrozumiała fenomen polskiej obecności w Himalajach w latach osiemdziesiątych. Tak też go opisała w swojej monografii „Ucieczka na szczyt” („Freedom Climbers”, 2011). Książka szybko zdobyła kilka prestiżowych nagród i została przetłumaczona na polski, francuski, włoski, niemiecki, hiszpański i słoweński. Mit poszedł w świat!
Próbował się z nim rozprawić Józef Nyka zżymając się na powielanie tej narracji. Pamiętam telefon Janka Mostowskiego po lekturze książki pani McDonald. "Zdumiałem się – powiedział – że w 1960 wspinałem się na Noszak nie jako spragniony gór alpinista-eksplorator, tylko z całkiem innych, i to politycznych pobudek. Nyka dochodzi do dość oczywistej konkluzji: Otóż w kwestii zachodniej ignorancji historycznej sami nie jesteśmy bez winy.
No właśnie! Sami ten mit pracowicie zbudowaliśmy i przez wiele lat podtrzymywaliśmy. Wręcz pielęgnowaliśmy, bo w oczach zachodnich alpinistów urastaliśmy do rangi herosów. Oni się tylko wspinali, a my? Myśmy tym wspinaniem walczyli! Tym różniły się nasze czyny od prostackiego wspinania wspomaganego bezideowością i miałką motywacją u westmanów. Kłopot polega na tym, że Bernadette Mc Donald nie wymyśliła sobie tego. Rozmawiała z wieloma osobami, przeczytała sporo literatury i trudno mieć do niej pretensję, że sami, z właściwą bohaterom skromnością, prezentowaliśmy nasze górskie osiągnięcia i organizacyjną przebiegłość, pozwalając autorce dojść do oczywistych konkluzji. To, że tę kalkę nałożyła potem na wszystkie pozostałe wyprawy pewnie wynika z próby – raczej nieudanej – znalezienia wspólnego mianownika polskiego fenomenu himalajskiego lat osiemdziesiątych. Bo tego, że był to interesujący fenomen nikt nie kwestionuje. Dominowały raczej elementy wolności osobistej a nie wolności kraju – szczerze przyznaje Janusz Onyszkiewicz, którego kompetencji w tej kwestii z pewnością nikt nie podważy.
Echo tego mitu słychać było w latach osiemdziesiątych także w Chamonix. Było to karkołomne usprawiedliwienie drobnych kradzieży podczas obozów alpejskich. Wyrywając się w Alpy z opresyjnego stanu wojennego nabywaliśmy moralnego prawa do pewnych – nazwijmy to – dodatkowych świadczeń. Za nasze krzywdy, za nasz opór wobec komunistycznej władzy. Przynajmniej niektórzy tak myśleli… Ten żenujący proceder nie przez wszystkich był akceptowany, ale też nie powodował środowiskowego ostracyzmu. Czasem wręcz budził podziw.
Ten mit ma jeszcze następne pola do eksploatacji, nadal niewykorzystane. Zawsze można powiedzieć, że śmiertelne wypadki górskie zwłaszcza w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nie były tylko splotem niesprzyjających okoliczności lub efektem popełnionych błędów. Polacy bowiem, wyrywając się na wolność ku górskim szczytom, za tę wolność polegli… Brzmi znajomo?

Wstaw komentarz