Kumari
Zanim wyruszyliśmy w Rolwaling, rejon Himalajów na granicy Nepalu z Tybetem, włóczyliśmy się z Mietkiem po Katmandu. W ten sposób trafiliśmy na placyk przed pałacem Kumari Ghar. Pałac ten znajduje się w najstarszej, zabytkowej dzielnicy miasta i ma w elewacji trzy bogato rzeźbione okna. W tych oknach, co jakiś czas ukazuje się wiernym żywa bogini Kumari, w Nepalu bardzo popularna i otoczona autentycznym kultem. Byłem w tym miejscu nie pierwszy raz, ale nie liczyłem na tak szczególny zbieg okoliczności, że akurat bogini zaszczyci mnie swoją obecnością.
Kult Kumari narodził się w XIII wieku. Legenda mówi, ze ówczesny władca Nepalu grał w kości z boginią Taledźu, patronką swojej dynastii. Wtem w pobliżu pojawił się czerwony wąż. Sprawił on, że król spostrzegł, iż bogini jest piękniejsza niż jego własna żona i zaczął czynić wobec bogini Taledźu zupełnie ziemskie propozycje. Rozgniewana śmiałością władcy bogini oznajmiła, że od tej pory, jeśli ktokolwiek ją ujrzy, to tylko pod postacią młodego dziewczęcia. Po czym zniknęła. Król usiłując ratować swoją nadszarpnięta reputację, opuścił pałac i udał się na poszukiwanie Kumari – nowego wcielenia rozgniewanej bogini. Od tej pory, jeśli matce młodej dziewczynki z nepalskiego plemienia Newarów i z kasty śaków przyśni się czerwony wąż, a dziewczynka spełni jeszcze trzydzieści dwa inne warunki, zostaje Kumari, żywym wcieleniem bogini Taledźu.
Jest boska tylko do czasu, gdy jej organizm opuści choćby najmniejsza ilość krwi. Jest to sygnał, że duch Taledźu zmienił wcielenie. Kumari nie może zatem skaleczyć się i najpóźniej przestaje być boska wraz z pierwszą menstruacją. Nie może stąpać po ziemi – jest przecież bogiem – więc jest noszona na rękach lub w lektyce. Nie pobiera nauk, bo jako bóg, jest wszechwiedząca. Żywa bogini ma także charakterystyczny makijaż nawiązujący do legendy o czerwonym wężu. Opuszcza pałac Ghar tylko kilka razy w roku, przy największych uroczystościach religijnych. Czasem ukazuje się ludowi w jednym z trzech okien pałacu.
No więc staliśmy z Mietkiem przed pałacem wpatrując się bez większych nadziei w owe okienka. I nic. No cóż, bóstwo bóstwem, ale może – zaproponowałem – moglibyśmy zwiedzić pałac. Tak jak zwiedziliśmy większość zabytkowych obiektów w tej dzielnicy. Krążąc wokół budynku znaleźliśmy jakieś mało reprezentacyjne, boczne wejście. Drzwi były uchylone więc weszliśmy. Najpierw był ciemny korytarz, potem schody na wyższą kondygnację. To chyba nie był obiekt przeznaczony do zwiedzania, ale ciekawość była silniejsza. Na pięterku było nieduże pomieszczenie, właściwie szeroki korytarz i troje drzwi, z czego jedne z rozsuniętymi, ciemnoczerwonymi zasłonami. Pchnąłem je. Drzwi się otworzyły i stanęliśmy oko w oko z… Kumari. Stała naprzeciwko nas w pełnym religijny makijażu i bogatych szatach. Wyglądała na jakieś 10-12 lat (później dowiedziałem się, że była to Amita Shakiya, która była wcieleniem Taledźu w latach 1991-2001, do dzisiaj niezamężna). Była tak samo zdziwiona i zaskoczona jak my. Ta chwila trwała kilka sekund. Staliśmy nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Kumari głośno coś powiedziała i z sąsiedniego pomieszczenia wyłonił się mężczyzna. Podszedł do nas i spokojnie, ale stanowczo wskazał nam drogę powrotną. Ukłoniliśmy się niezręcznie, trochę przejęci boską atmosferą i wyszliśmy. I to koniec opowieści. Bez mistycznej puenty i nawiązania do mądrości Wschodu. Po prostu – byłem w domu u żywego boga.

Luty 28th, 2012 - 10:41
Super. Nie zapomniane przeżycia, to miejsce ma swój wyjątkowy klimat.