Zbigniew Piotrowicz blog i serwis internetowy

Zasady taternictwa

– O cholera, wysokie! – zdziwiłem się w myślach. – Poprzednio wydawały mi się znacznie niższe. Dochodziła szósta rano, a ja wyglądałem przez okno wagonu relacji Poznań-Zakopane. Pociąg jechał coraz wolniej, a w oddali widać było Tatry. Jechałem się wspinać. Pierwszy raz w prawdziwych górach.

Główną częścią uzbrojenia alpinisty jest worek turystyczny (rukzak). Powstała w ostatnich latach nazwa plecak jest obrzydliwym dziwolągiem bez żadnego uzasadnienia (...). Nosi się worek na barkach. Jako laski używają taternicy (...) swojskiej ciupagi, a od lat kilku

również przyjętego z zachodu czekana (...). Noszenie osobnego młotka do wbijania haków wydaje mi się zbyteczne; wystarcza do tego pierwszy lepszy kamień, dostarczony w razie potrzeby na linie przez towarzysza. (...)

W plecaku miałem używaną linę, którą kupiłem okazyjnie, jeden tytanowy karabinek produkcji radzieckiej i kilka wielkich haków od kowala. Byłem z nich szczególnie dumny. Mistrz kowalski, pan Kluge, wykuwał je z szyny kolejowej. Ekwipunek uzupełniał młotek wykonany na specjalne zamówienie, uszyte własnoręcznie „szelki” do asekuracji i kask budowlany z obciętym daszkiem, aby wyglądał mniej obciachowo. Nie miałem jasno określonego planu działania. Nikogo nie znałem, z nikim się nie umawiałem. Mój program na najbliższy czas zawierał tylko jeden punkt: dotrzeć w góry, a potem się zobaczy. Miejscem, które przyciągało entuzjastów żywiołowego wspinania, było wówczas schronisko w Pięciu Stawach. Schronisko przyciągało mocno, ponieważ było to miejsce kultowe. Kultowa była wielka zbiorowa sala na bodaj dwadzieścia łóżek, kultowa była Kruszyna, krzepka dziewczyna, która przy sprzątaniu przesuwała po pięć łóżek naraz, kultowy był Hierzu, znakomity swego czasu taternik, który w schronisku znalazł pracę i kultowa była szarlota, ciasto z jabłkami serwowane codziennie przez schroniskową kuchnię. Dodam, że Hierzu obdarzony był kultowym niskim głosem, który wprawiał młode kobiety w dygot.

Poważnie myślący taternik nie stara się imponować laikom opowiadaniami o swoich przewagach. (...) Są ludzie, którzy zapytani o trudności pewnej wycieczki odpowiadają stale: „och, to jest śmiesznie łatwe”, albo – „tam nawet krowa wyjdzie”. Pomijam już, że takie oceny trudności są objawem głupiej pozy, ale mogą one w dodatku zniechęcić niedoświadczonych do podejmowania wycieczek zbyt dla nich trudnych.

W Piątce zjawiało się towarzystwo doświadczonych turystów-rezydentów i zdecydowanie mniej doświadczonych taterników-gawędziarzy. Obie grupy były sobie bardzo potrzebne. Taternicy-gawędziarze epatowali dzielnością, mając w turystach-rezydentach wdzięczne grono słuchaczy, a turyści-rezydenci, dzięki długiemu obcowaniu z taternikami-gawędziarzami, też po części stawali się prawdziwymi ludźmi gór. Zmieniali się jak Zelig w filmie Woody’ego Allena. Zazwyczaj w schroniskowym towarzystwie znajdowało się jeszcze paru oryginałów i dziwaków, którzy zdecydowanie ubarwiali pobyt i byli jakoś tolerowani przez obsługę, choć tygodniami waletowali. W ciągu dnia całe towarzystwo gdzieś się rozchodziło, często całkiem niedaleko, zaś wieczorem wszyscy spotykali się przy stole.

Od kilkunastu lat zarówno lekarze jak i szersze koła ludności zmieniają swe zapatrywania na wartości pokarmów, w kierunku ograniczenia spożywania mięsa i alkoholu. Cokolwiek by się o użyciu tego ostatniego, w warunkach codziennych, w teoryi czy praktyce sądziło, nie ulega wątpliwości, że obniża on sprawność fizyczną w wysokim stopniu. Poza krótkotrwałem działaniem podniecającym, osłabia alkohol siły, a nadużyty do utraty pewności ruchów, może się stać przyczyną wypadków, na co już i w Tatrach mieliśmy przykłady.

Były to czasy wszechobecnej konserwy turystycznej i sera dostępnego w jednym gatunku: „żółty”. Od czasu do czasu do wieczornej biesiady zasiadał ktoś nowy, co stanowiło miłe urozmaicenie menu, ponieważ rasowe sępy szybko potrafiły dobrać się do zapasów przybysza. A gdy pojawiała się do tego jakaś flaszeczka, relacje z górskich przewag od razu zyskiwały na kolorycie. Po wyłączeniu agregatu i zgaszeniu światła życie towarzyskie przenosiło się do wielkiej sali sypialnej, lub – w cieplejsze noce – w kosówkę.

Jeśli chce się zostać taternikiem potrzeba silnego serca i płuc (...) pewnego zasobu sił mięśni oraz zręczności. Najpotrzebniejszą zaś ze wszystkiego jest ta własność organizmu, którą możnaby najlepiej nazwać „łykowatością”. Potrzebne koniecznie są dobry wzrok a poniekąd i słuch [oraz] zupełna obojętność na przepaści. [Jednak] o zdolności do taternictwa nie decyduje strona fizyczna, daleko od niej ważniejsze są kwalifikacje moralnej natury (...) a nade wszystko silna wola. Wszystkie te cechy pozwolą taternikowi nawet w otoczeniu szczytów zupełnie obcych, czuć się, o własnych tylko siłach, bezpiecznym i swobodnym.

Do Piątki trafiłem drugiego dnia po przyjeździe do Zakopanego. Gwiazdą sezonu był wówczas Helios, krępy, ale dobrze zbudowany blondyn, który w nocy potwornie chrapał, a w dzień opowiadał o swoim śmiałym projekcie prostowania „Motyki” na Zamarłej. Pamiętam, że raz czy dwa nawet skompletował ekipę na tę drogę, ale nie wiem, czy wariant prostujący w końcu został pokonany. Drugą gwiazdą sezonu był człowiek o wyglądzie nieświeżym, zarośnięty i małomówny. Do schroniska przytargał mały, brudny namiocik, który rozbił na tarasie schroniska. W ten sposób unikał płacenia za nocleg i nie narażał się na interwencje nadgorliwych, społecznych strażników przyrody. Manifestowana izolacja i wizerunek eremity sprawiały, że był obiektem podziwu i szacunku. Małomówność z kolei interpretowana była jako głęboki smutek, co szczególnie wzruszało dziewczyny.

Pierwszy partner, z którym się umówiłem, zaproponował, żebyśmy poszli od razu na Zamarłą Turnię. Ostrożnie się zgodziłem, choć ściana ze swą legendą i wieloma ofiarami budziła we mnie nerwowy niepokój. Niestety, im późniejszy był wieczór, tym bardziej mój partner tracił wigor i w końcu oświadczył, że boli go noga i nie może wyjść. Potem trafiłem na kolejnego zdobywcę skalnych zerw, który gotów był pokazać mi, na czym polega taternictwo. Z dumą zademonstrowałem mu linę, młotek, haki i jedyny karabinek.

– Na co ci to? – usłyszałem. – Zamarła jest łatwa, idziemy na żywca!

Tym razem ja się wycofałem.  Kolejne dni spędziłem na bieganiu Orlą Percią i aktywnym uczestniczeniu w życiu towarzyskim schroniska. Powoli sam stawałem się rezydentem, aż nagle gruchnęła wiadomość, że na Hali Gąsienicowej organizowany jest kurs taternicki. Wiedziałem, że możliwości w Piątce już wyczerpałem.

Ciąg dalszy w wydaniu książkowym

 

 

Be Sociable, Share!
  • Twitter
  • email
  • StumbleUpon
  • Delicious
  • Google Reader
  • LinkedIn
  • BlinkList
    Wydrukuj tę stronę Wydrukuj tę stronę
    Komentarze (6) Trackbaki (0)
    1. Przeczytałam opowieść o ‚Słonecznej’, trochę się pośmiałam, trochę powzruszałam, powspominałam… Beskidy;)
      Mniej więcej w tym samym czasie co Ty po Karkonoszach, ja chodziłam po Beskidach, niestety, nie sama.
      Piszę niestety, bo to jest, czego zawsze zazdrościłam ‚facetom’ – odwagi bycia samym, zwłaszcza w warunkach, nazwijmy to, ekstremalnych.
      Więc ja chodziłam w grupie z paczką ze szkoły, na obozach wędrownych.
      W Sudety przyjechaliśmy tylko raz, w 1974, przeszliśmy je niemal całe wzdłuż w dziesięć dni, co to za góry…
      Już patrzyliśmy na szczyty tatrzańskie przecież, marzyły się nam jeszcze wyższe.
      Los rzucił mnie kilka lat później na Dolny Śląsk, szczyty oddaliły się w niebyt;
      trochę trwało, zanim się zakochałam w Sudetach, pomógł mi w tym mąż, pochodzący stąd.
      Teraz od lat chodzimy wciąż tymi samymi szlakami, staramy się raz na jakiś czas znaleźć nowe – jeszcze takie są;) – i choć ciągle sobie obiecujemy, że wreszcie pojedziemy gdzieś dalej, wyżej, to w końcu zawsze obieramy kierunek Rudawy, Sokołowsko, przełęcz Jugowska czy Stronie.
      Teraz do Wrzosówki nas ciągnie, bo to jedno z piękniejszych miejsc, odkrycie ostatnich kilku lat;
      przyznam, że bardzo mi się nie podobają plany jej zagospodarowania.
      Pozdrawiam z Wrocławia,
      Ewa/ikroopka

    2. Myślę, że zawsze jest czas aby wybrać się samotnie w góry. Skoro przed laty jeżdziłaś z przyjaciółmi, to pewnie tak było lepiej. A teraz mozna spóbowac inaczej. Pozdrawiam i dziekuję za miły, osobisty komentarz.
      Zbyszek

    3. Pewnie szkoda życia na niepróbowanie, ale – nieswojo się czuję w lesie sama.
      Z blogowego świata znam jedną ‚starszą panią’, która samotnie przemierza szlaki włoskich gór, budząc mój podziw absolutny i odrobinę zazdrości;
      ja muszę mieć towarzystwo i nie po to, żeby gadać, ale żeby czuć się odważniejszą;)

    4. Fajne, poczyta£em z przyjemnoscià… a wszytko przez poprzez.. „link” z „Naszej Klasy”, Zeusa Pierwszego pt. Magister Pietraszko…
      Tak, do Chatki AKT chodzi£em od konca lat 70-tych, wprowadza£ mnie .. Pedro, mielismy wtedy 5l plastikowy zbiorniczek pe£en piwa i zadaniem by£o doniesienie zawartosci pêcherzy do Chatki…mam to na tasmie 8mm. By£em w Chatce AKTwe wrzesniu 2011, z Pedrem, a jakze. Znaja go na pewno! A Krzychu Burbas to po prsotu by£ Dziki; bardzo niewiele osòb wiedzia£o jak ma na imiê czy jak siê naprawdê nazywa, po prostu Dzikus… pojawi£ sie ponoc motocyklem kiedys w Poslce i znknà£, legenda siê tworzy i trwa, Pedro jest na pewno w£asciwym osobnikiem co do szczegò£òw. By£ u mnie, w RPA w 2011, paznokcie bez zmian. Nie gralismy w pokera! Pozdrawiam. Serwal

    5. Wieść, że Chatka Morgana spłonęła w lutym następnego roku po ogłoszeniu stanu wojennego jest prawdopodobnie skutkiem jakiegoś nieporozumienia. Bywałem jeszcze kilka razy w chatce w następnych latach. Chatka spłonęła wg moich notatek dokładnie 21 października 1985 r. Tą datę odnotowałem, bo akurat pod koniec października tego roku wybierałem się do chatki i od mojego kuzyna z Miłkowa dowiedziałem się kiedy widział z okien swojego domu pożar na zboczu Czarnej Kopy w miejscu gdzie stała chatka. Jak chatka jeszcze istniała, to przy dobrej pogodzie było ją z okna tego domu widać gołym okiem, a dokładnie przez lornetkę. Data pożaru chatki – nie zmieniona – wisi na stronie Klubu Sudeckiego z Poznania od samego początku, jakieś 10 lat.

    6. Taka własnie informacja jest umieszczona w książce na stronie 24.


    Wstaw komentarz

    Brak trackbacków.