Zbigniew Piotrowicz blog i serwis internetowy

Komentarz do drugiego wydania

 

Pierwszą próbkę tekstów do tej książki wysłałem do zaprzyjaźnionego, poważnego wydawcy z prośbą o rzetelną, krytyczną ocenę.

- Zbychu – usłyszałem – wyślę te teksty do trzech moich recenzentów jako anonimowe. Poproszę ich o jak najbardziej rzeczową opinię, tak jak sobie życzysz. Ale proszę, nie miej mi za złe, jeśli oceny nie będą po twojej myśli.

- Ależ oczywiście – zgodziłem się nonszalancko. Byłem  przekonany - jak pewnie większość autorów - że skoro się napracowałem, to ktoś to zauważy.

Czekałem niecierpliwie. W końcu przesyłka z wydawnictwa nadeszła! Przebiegłem szybko jeden tekst, potem drugi, trzeci… Nie były po mojej myśli. Co prawda recenzje nie były miażdżące, ale zdecydowanie bardziej krytyczne niż bym sobie tego życzył. W pierwszym odruchu - i to chyba też jest charakterystyczne dla wielu autorów – obraziłem się. No bo co „oni” mogą wiedzieć? Po prostu nie zrozumieli, nie docenili, nie zauważyli…

Przeszło mi po paru tygodniach. A może „oni” mają rację? Wróciłem do listu i jeszcze raz spokojnie przeczytałem wszystkie recenzje.  Wtedy, na spokojnie  uświadomiłem sobie, że uległem „efektowi ojcowskiemu”. Jest to pojęcie z psychologii oznaczające uporczywe forsowanie własnego pomysłu ze względu na emocjonalne przywiązanie do niego. Bez dystansu, bez chłodnej racjonalnej oceny. No więc – niestety – „oni” mieli rację. Zbiór tekstów, bardziej lub mniej udanych, to nie książka. To ciągle zbiór tekstów. Jeśli nie znajdę wspólnego wątku, sensu dla którego piszę, złapię się w pułapkę, w którą złapało się już wielu autorów przede mną. Stworzę kolejny przykład górskiej prozy narcystycznej polegającej na opowiadaniu znajomym o swoich przewagach. I nic więcej z tego nie będzie wynikało.

Najgorsze było to, że w codziennej krzątaninie jakoś nie mogłem się skupić. Nie mogłem znaleźć klucza. Zadzwoniłem do Piotra Kraczkowskiego, szefa obserwatorium meteorologicznego na Śnieżce z pytaniem, czy mógłbym na kilka dni zamknąć się na szczycie Góry i spokojnie tam posiedzieć, pomyśleć, może  popisać..? Otóż mógłbym!

Śnieżka zawsze była dla mnie miejscem szczególnym. Już wtedy, gdy jako kilkulatek oglądałem ją na slajdach ORWO fotografowaną ze Skalnego Stołu i całą w wieczornych fioletach, i wtedy gdy jako młody chłopak wdzierałem się na jej szczyt razem z rodzicami w wichurze i lodowatym deszczu, i wtedy gdy przesiadywałem w Chatce Słonecznej całymi tygodniami chodząc w odwiedziny do innych chatek, i wtedy gdy wprowadzałem na wierzchołek moje kilkuletnie dzieci. Drugiego lub trzeciego dnia dobrowolnej izolacji siedziałem wieczorem w trochę ciasnej kuchence meteorologów z Jurkiem, wieloletnim pracownikiem obserwatorium, człowiekiem intrygującym. Jednym z obowiązków dyżurnego meteorologa jest udzielanie informacji o warunkach pogodowych dla różnych redaktorek prowadzących lokalne programy radiowe i serwisy informacyjne. Otrzymywały więc podstawowe dane: temperatura, wilgotność, prędkość wiatru, zachmurzenie… Chyba, że trafiły na Jurka. Jurek swoją relację wzbogacał o filozoficzne refleksje, mądrości Wschodu, rozważania o życiu, sentencje…  Jedne redaktorki za ten indywidualny i pogłębiony komentarz uwielbiały go, inne nienawidziły. No więc siedzimy sobie z Jurkiem i snujemy podobne rozważania aż w pewnym momencie Jurek mówi do mnie:

- Poczekaj chwilę – i znika gdzieś, aby po kilku minutach wręczyć mi jakieś zawiniątko. Była to wyprodukowana domowym sposobem pamiątka ze Śnieżki. Pamiątka składała się z trzech sklejonych z sobą kamieni. Na wierzchołku tego kamiennego kopczyka umocowana została metalowa miniaturka obserwatorium i nieproporcjonalnie duży, choć też miniaturowy orzeł w kolorze złotym i zrywający się do lotu. Trzymam więc w rękach tę pamiątkę i pytam:

- Co to? –  Wiem, że pytam trochę głupio, bo widzę co to.

- To antena mentalna – mówi Jurek.

- Antena mentalna?

- Mam taką samą – mówi Jurek – dzięki niej będziemy mogli się połączyć. Mentalnie.

Jurek – choć niewiele się wiekowo różnimy – należał do trochę wcześniejszego pokolenia, tego, na które się nieco spóźniłem. Pokolenia poszukującego sensu istnienia w hipisowskiej kulturze, alternatywnym teatrze, wschodniej filozofii… Ja identyfikowałem się już nieco inaczej. Byłem dzieckiem wielkich przełomów. Dobrze pamiętałem zmianę szaroburej rzeczywistości na tę z namiastką dobrobytu w początkach lat siedemdziesiątych. Na studiach  uczestniczyłem w karnawale „Solidarności”, a dziesięć lat później, w nowej Polsce pełnej przedsiębiorców z łóżkami polowymi zarzuconymi towarem, musiałem zdecydować się co dalej robić ze swoim życiem.  Te przełomowe wydarzenia odcisnęły na mnie i na moich rówieśnikach istotne piętno, zdecydowały o życiowych wyborach, marzeniach, losach. I to był klucz! Ten którego poszukiwałem! Wspólny pokoleniowy kod. A góry? Góry stały się wdzięczną scenografią. Filtrem, który znakomicie wyostrzał szczegóły. Przyjaznym środowiskiem, które tę opowieść doprawiło i … było właśnie jednym z tych pokoleniowych wyborów.

Z gościny Piotra skorzystałem jeszcze kilka dni. Góra stała się dla mnie Wielką Anteną Mentalną. Znalezienie klucza sprawiło, że przypomniałem sobie sporo wątków i jeszcze w obserwatorium napisałem bodaj sześć rozdziałów. To był kwiecień 2008 roku. W sierpniu, pięć miesięcy później w tym samym miejscu brałem ślub. Książka wyszła we wrześniu. Po roku nakład wyczerpał się ku mojej satysfakcji i zaskoczeniu wydawcy. Do kolejnego wydania jakoś nie mogłem się zabrać. Chciałem nie tylko poprawić błędy ale dorzucić coś nowego. Znów potrzebowałem chwili skupienia. Trochę to trwało, ale w końcu znalazłem nowe miejsce, które pozwala mi słyszeć siebie. Od niedawna mieszkam pod lasem, z widokiem na góry… A na Śnieżkę też jeżdżę. Co roku, w sierpniu wraz przyjaciółmi wchodzimy na szczyt i łączymy się.

Mentalnie

 Radochów, październik 2012

 

 

Be Sociable, Share!
  • Twitter
  • email
  • StumbleUpon
  • Delicious
  • Google Reader
  • LinkedIn
  • BlinkList
    Wydrukuj tę stronę Wydrukuj tę stronę
    Komentarze (0) Trackbaki (0)

    Brak komentarzy.


    Wstaw komentarz

    Brak trackbacków.