Zbigniew Piotrowicz blog i serwis internetowy

Joe Simpson – po prostu autor

Data wysłania postu: 3 stycznia 2013 r.

Będę się pastwił. I to nad człowiekiem, który wszystkim zaimponował swoim niezwykłym wyczynem, a później zgrabnie rzecz całą opisał. I stał się sławny jako Człowiek Który Spadł (pisałem szczegółowo o tym wydarzeniu w recenzji „Kto czekał na Joe?”). Chodzi mi o Joe Simsona. Simpson dokonał wyczynu niezwykłego, miał sporo szczęścia, napisał książkę, która stała się nie tylko środowiskowym hitem ale wydarzeniem wydawniczym. Znany reżyser Kevin McDonald zrobił na jej podstawie świetny film. Czyli same sukcesy. Simpson został majętnym człowiekiem, jeździł po świecie w glorii bohatera, autora popularnej i nagradzanej książki. Z czasem zaczął być zapraszany w charakterze ciekawostki ozdabiającej różne imprezy, festiwale i spotkania. I wszyscy chcieli, aby opowiadał jak spadł. Ta rola zaczęła mu doskwierać. Nikt nie traktował go jak zdolnego alpinistę, utalentowanego twórcę, człowieka, który umie coś więcej i ma do powiedzenia coś więcej. On spadł i do końca życia miał pozostać Człowiekiem Który Spadł. Nie dziwię się, że postanowił desperacko zerwać z tym kłopotliwym wizerunkiem.

W 2011 wydał przygotowywaną od dłuższego czasu powieść pt „The Sound of Gravity”. Rok później powieść ukazała się nakładem wydawnictwa „Stapis” w polskim tłumaczeniu pt. „Dźwięk grawitacji”. No i niestety wszystko wskazuje na to, że Simpson tym razem nie dał rady. Bo to co napisał jest niebezpiecznie blisko górskiego harlequina, z którego czasu żartowaliśmy sobie w gronie kilku osób na fejsbuku (link). Już sam tytuł – Dźwięk grawitacji – jest lekko pretensjonalny i aż prosi się o żartobliwe modyfikacje typu Pomruk otchłani, Chichot czeluści, Magia przestrzeni… Sylwetki bohaterów również zarysowane są w sposób zadziwiająco przypominający kiepski romans lub film z gatunku „Cliffhanger”.

Więc jest tak: on i ona kochają się, wybierają się na wspinaczkę, ona ginie, ponieważ on nie utrzymał jej ręki. Przychodzi huragan. On walczy o życie trzy dni. Po wielu latach wraca do górskiej doliny, gdzie wydarzyła się tragedia. Rzuca wszystko choć jest zdolnym fotografikiem ze świata mody. Cierpi. W milczeniu oczywiście. Mieszka w samotnej chatce. Jest ogorzały, tajemniczy i twardy. Walczy z żywiołami. Mijają lata. Dokładnie dwadzieścia pięć. Do samotnej chatki trafia młoda kobieta. Jest wyczerpana i potrzebuje pomocy. Oczywiście znów nadchodzi huragan. Między dwoma mieszkańcami chatki pojawia się nić porozumienia, a następnie uczucie, on wyznaje jej wszystko... Nie będę dalej opowiadał, bo nie wypada zdradzać zakończenia historii. Nie będę też ukrywał, że spodziewałem się więcej. Wiem, że po pierwszym sukcesie „Dotknięcia pustki”, trudno jest stworzyć coś na tym samym poziomie. Trochę mi jednak szkoda tej legendy cudownego objawienia talentu narracyjnego u Simpsona. Książka ma kilka świetnych momentów, ale przewidywalna, schematyczna fabuła ocierająca się niebezpiecznie o grafomanię, bohaterowie jak z telenoweli, natarczywy sentymentalizm, symbolika jak z romansów zupełnie mi nie pasują do Simpsona. Krzyk zawsze jest głuchy, pustka martwa, siły nieokiełznane, świadomość paraliżująca i tak dalej.

„Dotknięcie pustki” to był kawał mięcha, a teraz w „Dźwięku grawitacji” dostaliśmy słodki tort z margaryny z dużą ilością lukru. Może z kilkoma rodzynkami, które niestety nie zmieniają smaku całego dania. Jestem z niej bardzo zadowolony — powiedział o swojej książce Simpson dla wspinanie.pl — ale zastanawia mnie jak zostanie przyjęta, bo generalnie ludzie gór nie przepadają za fikcją (…) Chcę się przekonać, jak sobie radzę jako po prostu autor. To dopiero będzie test. Więc jeśli chciał zostać „po prostu autorem” to nim z pewnością został. Szkoda, że bardzo „po prostu”.

Be Sociable, Share!
  • Twitter
  • email
  • StumbleUpon
  • Delicious
  • Google Reader
  • LinkedIn
  • BlinkList
    Wydrukuj ten post Wydrukuj ten post
    Komentarze (5) Trackbaki (0)
    1. No smutna to recenzja, bardzo smutna. I to nie dlatego, że Simpson jako autor „Dotknięcia pustki” wpadł w szpony melodramatu w okolicznościach przyrody (według PT Recenzenta)
      Dla mnie jest to bolesne, bo Simpson jest autorem drugiej znakomitej książki – „Gra z duchami”.
      Ja to powiadają krytycy – autor sensacyjnego debiutu udowadnia, że jest zdolnym pisarzem książką drugą po debiucie.
      W przypadku Simpsona „Gra..” jest znacznie bardziej dojrzała i ciekawa. Opowiada w niej ciąg dalszy „po upadku”, a potem o innych upadkach, o dzieciństwie, o londyńskich bandytach, o sobie jako przypadkowym autorze amatorze wkręconym w tryby machiny wydawniczo – promocyjnej.
      To jest kawał naprawdę dobrych tekstów, jak mawiają egzaltowane przekupki – takie „życiowe”.
      Być może pisanie historii zmyślonych jest trudniejsze – zwłaszcza kiedy się jest podświadomie nafaszerowanym szablonami holiłodzkiej produkcji, które Recenzent trafnie wypunktował.
      Na szczęście książki romantycznej Simpsona jeszcze nie czytałem. Ale pamiętam go zawsze jako aktora w dokumencie o Nordwandzie Eigeru. Chyba BBC go popełnił. Simpson występuje tam i jako wspinacz-Cicerone po ścianie, i jako opowiadacz przy piwie. Jest takie jego zdjęcie w necie, jak na tle czerwonego zachodniego nieba Simpson z plecakiem stoi na czubkach raków na trawersie Hinterstoissera. I mimo miłosnych wzruszeń na kartach jego ostatniego dzieła – na trawersie będę go widział najbardziej.

    2. Grę z duchami przeczytałem z zainteresowaniem ale nie było to zjawisko na miarę Dotknięcia pustki. Ciekawa ale nie porywająca. A Dźwięk grawitacji mnie rozczarował i zirytował. Dlatego się pastwię.

    3. Po prostu aktor, albo świetny aktor… Dla mnie jest jednym i drugim :)

    4. Cóż, się z piedestałów czasem spada, bolesny to upadek. Dobrze zatrzymać się przed szczytem. Swoją drogą, dobry temat na długą dyskusję, zanim się na szczyt wgramolimy:-)
      z uśmiechem pozdrawiam

    5. Niestety. Do tej niepochlebnej recenzji dodał bym jeszcze kiepskie tłumaczenie oraz fatalną redakcję (mnóstwo błędów ortograficznych, literówek, brak spacji itp.). Wydawnictwo Stapis nie popisało się. Redakcja moim zdaniem, a znam się na rzeczy, była robiona na kolanie i na „chybcika”, a sama powieść kojarzy mi się z „Samotnością w sieci” (ten sam typ sentymentalnego i pełnego egzaltacji języka).


    Wstaw komentarz

    Brak trackbacków.