Jeszcze o filmach górskich
Lądecki Festiwal Górski już się skończył, ale pamiętam, że w czasie wspólnej sobotniej zabawy opowiadałem film zrealizowany (nieco przypadkiem) przez Petera Chrzanowskiego, bywalca lądeckich festiwali (mało się w Lądku nie ożenił!), znakomitego narciarza, mieszkańca stanu British Columbia w Kanadzie. Swego czasu Peter kręcił inny materiał i los prawił, że pracujący w sąsiedztwie producent zostawił na kilka dni historyczne stroje. Powstała wówczas krótka opowieść utrzymana w konwencji meksykańskiej telenoweli o szczęśliwym małżeństwie, które żyło gdzieś w górach oddalonych od cywilizacji i uprawiało bulwy.
Pewnego dnia wielka powódź zniszczyła uprawy i kobieta musiała udać się do wielkiego miasta Olszyn sity w poszukiwaniu pracy. Tu czekały na nią rozmaite niebezpieczeństwa, korporacja i podstępny szef o nieuczciwych zamiarach. I wszystko skończyłoby się bardzo źle, gdyby nie tęsknota mężczyzny. Od miejscowego eremity (uwaga! gra go sam Peter Chrzanowski!) wypożycza on najnowszy sprzęt i udaje się na poszukiwanie ukochanej. Pokonuje wiele trudności dzięki zebranym niegdyś bulwom cudem ocalałym z powodzi. Mają one tę właściwość, że po zjedzeniu odmieniają ludzi. Na lepsze. Mężczyzna w końcu dociera do wielkiego miasta i odnajduje ukochaną kobietę. Zjawia się w ostatnim momencie, ponieważ podstępny szef ma właśnie wywieźć kobietę na odległą hacjendę w celu ostatecznej realizacji swych podłych zamiarów. Następuje kulminacja dramatu: kobieta, zmieniona przez korporację i blichtr Ołszyn Sity nie poznaje swego ukochanego mężczyzny! Na szczęście tylko do czasu, gdy dostaje bulwę. Wracają wszystkie dobre wspomnienia i dostrzega, co tak naprawdę jest w życiu ważne. Wraca do leśnej osady… Od tej pory oboje żyli długo i szczęśliwie oddając się uprawie bulw…
Czyż nie wspaniałe? Czyż nie jest to dowód, że formuła filmu górskiego stwarza nieograniczone możliwości twórcze? Życzę dobrej zabawy!
Fot. Dorota Izabel Komarnicka

Wstaw komentarz