Zbigniew Piotrowicz blog i serwis internetowy

Majestatyczny heroizm i powściągliwa prezentacja mocy

Data wysłania postu: 2 stycznia 2012 r.

Widzieliście na pewno takie zdjęcia: człowiek gór, osmagany wichrami, najlepiej z brodą i fajką na tle śmiercionośnej ogromnej ściany, którą właśnie pokonał. A pod zdjęciem jeszcze coś o skrajnym wysiłku i heroicznym,  przełomowym wyczynie w obliczu groźnego majestatu górskiej, nieobliczalnej przyrody…  I dobrze. Bo często fotografie te są rzeczywiście  świadectwem czynów wielkich, a majestat górskiej – i rzecz jasna nieobliczalnej – przyrody jest bezdyskusyjny. Jest to jedna z konwencji relacjonowania górskich wydarzeń. Lubiana przez dziennikarzy i skromnie tolerowana przez bohaterów relacjonowanych wyczynów. Bliższa mi jest jednak druga konwencja, z dystansem, z odrobiną dowcipu i kpiny z pompatycznego zadęcia.  W 1975 roku w Yosemite (Kalifornia, USA) Jim Bridwell, John Long i Bill Westbay pokonali mityczną drogę przez Nos na El Capitanie w ciągu jednego dnia.

Wyczyn był niesamowity, bo droga wytyczona zaledwie szesnaście lat wcześniej zajęła jej zdobywcom (Harding, Whitmore, Merry) aż czterdzieści siedem dni walki, a pierwsze przejście jednym ciągiem udało się znakomitemu zespołowi Robbins, Fitchen, Pratt, Frost po następnych dwóch latach i trwało siedem dni. Long w swej książce „Opowieści z krainy Largo” wspomina ich ubiór, w którym pokonali wielką ścianę: „wyglądaliśmy dość zabawnie, ubrani w pstrokate, dzwoniaste szarawary, podkoszulki w psychodelicznych kolorach i kamizelki”. Dodajmy, że  kpiąc sobie z „konserwatywnych łachów” alpejskich herosów, czyli sweterków noszonych zazwyczaj przez przewodników i pumpek z zaprasowanymi starannie kantami, do zdjęcia prowokacyjnie zapalili po skręcie. Manifestacyjna nonszalancja była znakiem firmowym pokolenia i wyzwaniem rzuconym alpejskim herosom w ich „konserwatywnych łachach”  (konkretnie chodziło o Messnera i Habelera).

Jest jeszcze jedno zdjęcie z podobnym klimatem i żartem o tyle przewrotnym, bo w dokładnie odwrotnej konwencji: trzech gości w eleganckich dwurzędowych marynarkach, wyprasowanych spodniach i kapeluszach pod wielką ścianą himalajskiego ośmiotysięcznika. To Wojtek Kurtyka, Erhard Loretan i Jean Troillet po niesamowitym wyczynie jakim było w 1990 roku wejście południowo-zachodnią ścianą na Shishapangmę (8027, nową drogą!) i zejście w ciągu… 24 godzin! Oba zdjęcia stały się nie tylko  ikonami górskiej narracji, ale były subtelnym pokazem siły. Żadnego szpeju, żadnego sponsora (wierzę, że Wojtek po prostu nie miał innych spodni), żadnego epatowania heroizmem, balansowaniem na krawędzi śmierci i odniesionymi ranami. Po prostu elegancka prezentacja mocy i powściągliwego poczucia humoru.

Be Sociable, Share!
  • Twitter
  • email
  • StumbleUpon
  • Delicious
  • Google Reader
  • LinkedIn
  • BlinkList
    Wydrukuj ten post Wydrukuj ten post
    Komentarze (2) Trackbaki (0)
    1. To mi przypomina marzenie mojego dwudziestoletniego, wtedy, kolegi ze szkolnej ławy – stanąć na Rysach w garniturze i z parasolem w ręce i delektować się reakcją turystów;)

    2. Na tegorocznym Przystanku Woodstock pośród nieprzebranej rzeszy ludzi w dniu parnym i ciężkim od kurzu, poznałem kolesia w nienagannym dwurzędowym garniturze, białej koszuli i krawacie. Stał przy scenie, palił papierosa, włosy ogolone na zero i okularki lenonki. Może to Twój kumpel :)


    Wstaw komentarz

    Brak trackbacków.