Dom wschodzącego słońca
Miałem jakieś dwanaście może trzynaście lat, kiedy usłyszałem folkową balladę Dom wschodzącego słońca (the House of Rising Sun) w wykonaniu The Animals. Być może nawet słyszałem ją wcześniej, ale dopiero wówczas byłem już na tyle dorosły, że zrobiła ona na mnie porażające wrażenie. W czasach, kiedy tę piosenkę odkryłem dla siebie, nie mogłem tak po prostu kupić sobie płyty lub ściągnąć pliku, więc za każdym razem, gdy tylko słyszałem jej pierwsze dźwięki, zastygałem w bezruchu i delektowałem się jej dramaturgią.
Kilka lat później, gdy byłem młodzieńcem buntującym się w sposób umiarkowany (mniej więcej w połowie lat siedemdziesiątych) wybraliśmy się w całą rodzina jednej z karkonoskich chatek. Po pełnym wrażeń kilkudniowym pobycie pod szczytem Skalnego Stołu (1281) wracaliśmy zarośniętym, rzadko uczęszczanym żółtym szlakiem do Kowar. I wtedy, wchodząc do nieistniejącej już osady Budniki, niespodziewanie ujrzeliśmy grupkę ludzi, starszych ode mnie o kilka lat. Siedzieli na niewielkiej polance przy strumieniu. Jeden z nich miał gitarę i grał… właśnie ją! Całe moje towarzystwo przeszło obok bez zbytnich emocji, a ja nie mogłem się oderwać od tego miejsca. Boże! Jak bardzo chciałem tam zostać! Później wiele razy słuchałem tej ballady i studiowałem uważnie jej nagranie filmowe, aby odkryć, co takiego w niej jest, że tak silnie działa na emocje.
http://www.youtube.com/watch?v=mmdPQp6Jcdk
Temat muzyczny jest znany od dawna a z pewnością grali go już muzycy jazzowi w Nowym Orleanie przed I wojna światową. W 1963 roku do brytyjskiego zespołu The Alan Price Combo przystępuje młody gniewny wokalista, Eric Burdon. Zespół zmienia nazwę na bardziej drapieżną i prowokacyjną The Animals (Zwierzaki) i oprócz repertuaru rythm and bluesowego, sięga po stary folkowy standard The House of Rising Sun. Interpretacja tego utworu i jego nagranie w 1964 roku sprawiły, że zespół przeszedł do historii muzyki choć krótko potem się rozpadł (1965).
Kiedy patrzy się na najbardziej znane wykonanie zrealizowane dla BBC, to widać, że jedynym zwierzakiem jest właśnie Burdon. Choć wtłoczony z estradowy garniturek, ma rozwichrzone włosy, arogancko, wręcz bezczelnie spogląda w kamerę i śpiewa chrapliwie, co w tamtych czasach było dalekie od akceptowanego kanonu i musiało robić duże wrażenie. Mało kto słyszał o The Rolling Stones, a Beatlesi próbowali śpiewać słodkie piosenki dla piszczących nastolatek. Burdon, będący w tej piosence bardziej chuliganem niż wokalistą, jest zupełnie różny od towarzystwa za swoimi plecami. Nie mizdrzy się do słuchaczy, a raczej ich prowokuje. Reszta trzyma się obowiązującej wtedy konwencji, uprzejmie uśmiecha lub strzela spłoszonym wzrokiem na boki. Mam wrażenie, że zespół nie bardzo rozumie, że właśnie tworzy prawdziwe dzieło. Nadal jednak nie wiem na czym polega szczególny magnetyzm tego wykonania i tej interpretacji. Na pewno nie w słowach, bo słuchając piosenki przed laty nie rozumiałem i nie znałem jej tekstu. W wersji Erica Burdona brzmiał on tak:
There is a house in New Orleans.
They call the Rising Sun.
And it's been the ruin of many young poor boys
And God I know I'm one.
My mother was a tailor
She sewed my new bluejeans
My father was a gamblin man
Down in New Orleans.
Now the only thing a gambler needs
Is a suitcase and a trunk
And the only time that he's satisfied
Is when he's all drunk.
Oh mother tell your children
Not to do what I have done
To spend their life in sin and misery
In the house of the Rising Sun.
With one foot on the platform
And the other foot on the train
I'm going back to New Orleans
To wear that ball and chain
A w tłumaczeniu brzmi następująco:
W Nowym Orleanie jest dom
Nazywają go „Wschodzące słońce”
Zrujnował życie wielu nieszczęśników
I Bóg wie, że jestem jednym z nich
Moja matka była szwaczką
Uszyła mi parę niebieskich dżinsów
Mój ojciec był hazardzistą
Tam, w Nowym Orleanie
Teraz wszystko czego potrzebuje
Mieści się w walizce i kufrze
A tylko wtedy jest zadowolony
Gdy jest zupełnie pijany
Och matko, przekaż dzieciom
By nie zrobiły tego co ja
By nie spędziły życia na grzechu i cierpieniu
W Domu Wschodzącego Słońca
Stoję jedną nogą na peronie
Drugą jestem już w pociągu
Jadę z powrotem do Nowego Orleanu
By dalej dźwigać mój krzyż
(Przepraszam, ale mogłem odnaleźć autora tego tłumaczenia. Jeśli ktoś podsunie mi trop, uzupełnię)
Tytułowy dom wschodzącego słońca to nic innego jak burdel, określany tak eufemistycznie już wcześniej w angielskich piosenkach. Tekst w oryginale dotyczy kobiety, prostytutki, która zmarnowała swoje życie w domach uciech w Nowym Orleanie, ale mimo wszystko powraca w to miejsce grzechu i występku. Burdon dokonał modyfikacji, która sprawia, że ballada jest śpiewana z pozycji mężczyzny i ma bardziej uniwersalny charakter. Jest protestem człowieka, który od urodzenia musi żyć na marginesie społeczeństwa i nie może w żaden sposób wyrwać się z tego obskurnego i beznadziejnego świata.
Zespół wykonał utwór w taki sposób, że nie trzeba rozumieć słów, aby wiedzieć, że to krzyk protestu i buntu. Być może na tym polegał przebłysk geniuszu Burdona, że potrafił uruchomić to „coś”, trafić w jakiś emocjonalny, archetypiczny punkt G dzięki czemu przekaz jest zrozumiały także bez słów, w różnych częściach świata, w różnych środowiskach, pokoleniach, kulturach. Inaczej nie potrafię wyjaśnić tego fenomenu. Ten sam cover wykonywała Joan Baez, Jimy Hendrix, Marianne Faithful, Tangerin Dream, Bon Jovi, Tracy Chapman, Led Zeppelin, Jim Morrison, Sinead O'Connor, Pink Floyd i tysiące innych znakomitych artystów. A ja nadal mam ciarki jak słucham Burdona.

Listopad 16th, 2011 - 12:48
Protest i bunt, wegetacja sięgająca bruku, zapadłe, ciemne, ciągnące się aż do Pragi, dzielnice Warszawy. Murszejące, stęchłe, zachwaszczone szopy Szmulek, pozarastane ogródki działkowe, poprzecinane torami kolei prowadzacej wprost na Wileński sprzed lat… Te i podobne klimaty mieszkańców prawobrzeżnej Warszawy i jej bliskich, ubogich krewnych z Wołomina, Tłuszcza, Radzymina czy Wyszkowa opisuje tak jakby tam wszędzie był pan Andrzej Stasiuk w książce ,,Dziewięć”.
Słuchając ,,Dom wschodzącego słońca” zawsze mam przed oczami kominy wyszkowskiej huty szkła w wymarłej dziś dzielnicy fabrycznej… Myślę, że wszędzie są takie miejsca a muzyka czy książki pogłębiają naszą umiejętność postrzegania.
Lipiec 7th, 2012 - 04:44
Tak, Praga to dobre odniesienie do tego utworu, tam mieszka mnóstwo takich ludzi, których wychowała ulica i którzy na niej zginą. Kiedys tam mieszkałam, w starej przedwojennej kamienicy, pamiętam jeszcze młodego ćpuna, który czasem wył nad ranem i odrapywał ściany klatki schodowej do krwi, kiedy był na głodzie. To jest straszne, ale jest ich tam coraz więcej. Takie miejsca można okreslić domami wschodzącego słońca.
Wrzesień 14th, 2016 - 10:28
Oryginalnie (pierwotnie) może Dom Wodzącego Słońca był eufemizmem dla burdelu, niemniej z pozycji mężczyzny to raczej szulernia, co bardzo pasuje do przekazu utworu.